Gorący temat relacji polsko-izraelskich zaognionych kontrowersyjną nowelizacją ustawy o IPN wprowadzającą kary więzienia za przypisywanie polskiemu narodowi współodpowiedzialności za Holokaust nie traci impetu, pomimo tego, że minęły już ponad dwa tygodnie od przegłosowania wspomnianej nowelizacji. Dziejące się wydarzenia, wypowiedzi polityków, naukowców i komentatorów przyjmują tu postać kolejnych odsłon rozgrywającego się dramatu, który przeciąga się w nieskończoność. Jest oczywiste, że każda ze stron okopała się na swoich stanowiskach i brnie w zaparte w obronie swoich racji. Osobiście uważam jednak, że sprawa jest ambiwalentna.
Moje stanowisko nie jest tak pryncypialne, jak większości prawicowych komentatorów, stąd zdaję sobie sprawę, że poniższy artykuł nie wzbudzi sympatii czytelników. Wiele z moich tez przedstawiłem już zresztą raz w artykule „Czy Polska powinna utracić dziewictwo” opublikowanym w zeszłym roku na łamach prawicowych portali, w którym krytykowałem polską akcję z banerami wożonymi po Europie, a informującymi, że obozy śmierci były niemieckie, a nie polskie. Uważam, że moje zastrzeżenia, które wówczas artykułowałem się potwierdziły. Mamy jako naród kompleksy i postaram się to poniżej udowodnić.
Dostrzegam oczywiście pewne pozytywy wspomnianej nowelizacji, nie tyle nawet związane z obroną dobrego imienia Polaków i przeciwstawienia się pedagogice wstydu. Duże znaczenie ma w tym kontekście możliwość sprzeciwu wobec żydowskich roszczeń (w myśl ustawy 447 amerykańskiego Kongresu). Jest jednak coś jeszcze. Aby to zrozumieć, należy przyjrzeć się sytuacji międzynarodowej, która uformowała się w wyniku ostatnich wydarzeń. O wycofanie się z przyjętych przez Polskę rozwiązań zaapelował bowiem nie tylko izraelski Kneset i premier Benjamin Netanjahu, ale także nasi dotychczasowi najwięksi sojusznicy - Ukraina i Stany Zjednoczone. I tak MSZ w Kijowie podkreśliło, że „ukraińska tematyka wykorzystywana jest w polityce wewnętrznej Polski”. Departament Stanu USA przestrzegł z kolei, że następstwem wprowadzenia nowelizacji może być zachwianie strategicznych relacji Polski. Włącznie z USA i Izraelem.
Wielu prawicowych publicystów (choć niekoniecznie pisowskich) słusznie wskazywało na nową sytuację, jaka się pojawiła po wspomnianej nowelizacji na arenie międzynarodowej. Po latach uzależnienia od USA zaczęliśmy mieć możliwość innego manewru geopolitycznego. Podważone zostały nasze relacje z USA oraz z jego najwierniejszym sojusznikiem Izraelem. Poparcia udzieliła nam za to Rosja - ustami Siergieja Żelezniaka z rządzącej partii Jedna Rosja - który w patetycznych słowach powiedział, że „Polski parlament pokazał swoją mądrość i odpowiedzialność […], a także dał przykład innym zachodnim politykom, jak należy przeciwdziałać jakimkolwiek przejawom nazizmu” oraz niespodziewanie także Niemcy, których minister spraw zagranicznych Sigmar Gabriel, a później kanclerz Angela Merkel wyrazili opinię biorącą cały bagaż winy za zbrodnie Holokaustu na barki Niemiec.
Choć intencje wspomnianych publicystów są z pewnością na wyrost, trudno bowiem po pojedynczych deklaracjach spodziewać się aby miały one wpływ na zmianę architektury sytuacji geopolitycznej w Europie, zgadzam się, że przynajmniej w serze idei dały one do myślenia pisowskim politykom i ideologom, czy nie ma aby dla nas jakiejś sensownej alternatywy. Alternatywa ta w ujęciu geopolitycznym odwołuje się do starej i propagowanej już przed wojną (przez europejską prawicę) koncepcji Euroazji, której osią jest sojusz Europy z Rosją przeciw amerykańskim oraz żydowskim interesom i kapitałom.
Niestety abstrahując nawet od utopijności i kontrowersyjności powyższego projektu (zakłada się w nim np. możliwość sojuszu z państwami arabskimi przeciwko Izraelowi) wiele wskazuje na to, że Polska nie złoży swoich aspiracji do budowania powyższego bloku, ani w bliższej, ani w dalszej perspektywie. W głębszym ujęciu nowelizacja nie przybliża lecz oddala nas od rekonfiguracji geopolitycznej gdyż nosi ona znamiona inicjatywy emocjonalnej nastawionej na wywołanie szantażu moralnego. W jej efekcie rząd polski zamiast w sposób racjonalny dbać o swoje interesy groźnie wymachuje szabelką mając na celu wywołanie wrażenia, że tylko Polacy w historii zachowywali się fair. Taka nieodpowiedzialność już niedługo może osamotnić nas na arenie międzynarodowej. Stracimy bowiem dotychczasowych sojuszników (USA), a nie będziemy mieli odwagi postawić na nowych.
Natomiast z tą polską niewinnością i grą fair też oczywiście nie jest tak, jak chcą to widzieć IPN-owsy ideolodzy. Z tego co wiem szmalcowników było jednak w Polsce nieco więcej niż Sprawiedliwych wśród Narodów Świata. Z kolei duża liczba drzewek w Yad Vashem wynika z faktu, że przed wojną Polska miała zdecydowanie najliczniejszą ludność żydowską. Tak jak i inne narody mieliśmy zatem swoje karty jasne, ale też te i ciemne. Każdy naród miał swoich kolaborantów i sprawców zbrodni. Polacy zachowywali się mniej więcej tak, jak przedstawiciele innych narodowości (Rosjanie, Ukraińcy, Litwini, Słowacy) w podobnych okolicznościach.
Tymczasem PiS walczy o romantyczną (i lewicową - dodajmy) wizję narodu, który zawsze walczył o wolność waszą i naszą, nigdy nie był źródłem krzywd innych krajów i który cierpiał bardziej od innych. Obok aspektu własnej niewinności pojawia się tu zatem aspekt cierpienia za grzechy innych. W polskiej tradycji literackiej wątki te najsilniej były obecne w romantyzmie. To wtedy głoszono koncepcję Polski – Chrystusa narodów, niewinnie ukrzyżowanego za grzechy innych. Owo mesjanistyczne myślenie silnie jest obecne we współczesnym dyskursie publicznym. Wyczuwamy je podskórnie.
Paradoksalnie forma tak prowadzonej polityki zbliża nas Izraela. W przypadku obu państw mamy do czynienia z tym martyrologicznym skrzywieniem. To dlatego tak nerwowo na naszego potworka prawnego zareagował żydowski Kneset. Zamiast go zbyć i wyśmiać, bo sprawa zasługiwała wyłącznie na śmiech uchwalono swoją własną kontrustawę. Popełniono zatem ten sam błąd co Polska i w efekcie polskim władzom wręczono argumenty do ręki, że polska droga była niby słuszna. Dwa narody z gigantycznymi kompleksami penalizują przekaz, który winien zależeć bardziej od sfery walki na argumenty, a nie prawa.
Izrael swojemu cierpieniu nadaje znaczenie mistyczne, stąd słusznie wiele lat temu Tomasz Gabiś określił je mianem „religii holokaustu”. W ślady Izraela zdaje się podążać Polska i jest to destrukcyjna dla niej tendencja. Jak to określił jeden z politologów dawny „kult herosów” zastępuje dziś „adoracja ofiar” a w tendencji tej wiodą prym Izrael i Polska.
Tymczasem czyste ręce nie wystarczą do robienia polityki, potrzebna jest jeszcze odwaga w podejmowaniu decyzji. Wydaje się, że prawdę tą lepiej rozumieją mimo wszystko Żydzi od Polaków. Ci pierwsi bowiem za parawanem martyrologii i rozczulania się nad ofiarami prowadzą bezwzględną politykę dochodzenia własnych praw. Nie można jednak tego powiedzieć o Polsce, która nie wykorzystuje aktualnej sytuacji międzynarodowej, nie sądzę także, że zajmie się w sposób profesjonalny żydowskimi roszczeniami. Obawiam się, że pomimo szantaży moralnych i groźnego wymachiwania szabelką na poziomie podskórnym wciąż będziemy trybikiem polityki amerykańskiej i izraelskiej.
Michał Graban