Chrześcijańskie zakony a demoliberalizm – o rzeczywistej i pozorowanej roli monastycyzmu we współczesnym świecie

Zakony – jak wia­domo – wal­nie się przy­czy­niły do roz­woju kul­tury euro­pej­skiej śre­dnio­wiecz­nej Europy. Słusz­nie jeste­śmy wdzięczni zako­nom, że prze­ka­zały nam skarby kul­tury antycz­nej wio­dąc do ukształ­to­wa­nia fun­da­men­tów ducho­wych Europy. Jaką jed­nak rolę odgry­wają zakony w świe­cie współ­cze­snym, świe­cie demo­li­be­ral­nym i kon­sump­cyj­nym? Pytam o to dla­tego gdyż wiele zako­nów pro­po­nuje współ­cze­snemu czło­wie­kowi pobyt w murach opac­twa pod okiem opie­kuna ducho­wego bądź samo­dziel­nie, by choć na moment ode­rwać się od świata, poczuć się zakon­ni­kiem, osobą zanu­rzoną w swym wnę­trzu i skon­cen­tro­waną na spra­wach ducho­wych.  Tak rozu­miane zakony na pewno sta­no­wią ostoję dla zabie­ga­nego współ­cze­snego czło­wieka, miej­sce ode­rwa­nia od pracy i taniej roz­rywki, miej­sce zadumy i ucieczki od świata.

Z tych też powo­dów oso­bi­ście regu­lar­nie uczest­ni­czę w reko­lek­cjach u ojców Bene­dyk­ty­nów w kra­kow­skim Tyńcu. Pobyty te skła­niają mnie do wielu reflek­sji. Z jed­nej strony ule­gam nie­od­par­temu wra­że­niu auten­tycz­no­ści doświad­cza­nych tam doznań, które są dla mnie tak głę­bo­kie, że ile­kroć jestem w murach opac­twa odna­wia się we mnie żywe powo­ła­nie do bycia zakon­ni­kiem. Z dru­giej jed­nak strony mie­wam wąt­pli­wo­ści czy samemu sie­bie nie oszu­kuję, a klasz­tor nie sta­nowi miej­sca pozo­ro­wa­nej auten­tycz­no­ści, które trak­tu­jemy instru­men­tal­nie po to by pod­le­czyć swoje wyrzuty sumie­nia, nała­do­wać aku­mu­la­tory i znów wró­cić do brud­nej i do cna zse­ku­la­ry­zo­wa­nej codzien­no­ści. Nic nie jest bowiem zmie­nić wymowy faktu, że zakony takie jak ten w Tyńcu – komer­cja­li­zują swoje usługi, a wier­nych trak­tują niczym klien­tów zosta­wia­ją­cych gotówkę.

Jesz­cze kilka, kil­ka­na­ście lat temu do Tyńca jeź­dziło się jak do miej­sca odosob­nie­nia a każdy przy­jeż­dża­jący miał przy­dzie­lo­nego opie­kuna ducho­wego. Każ­do­ra­zowe opusz­cze­nie klasz­toru trzeba było mel­do­wać temu opie­ku­nowi i pytać jego o zgodę. W opac­twie nie było nawet tele­fonu dostęp­nego dla gości. Reko­lek­cjo­ni­sta spo­ży­wał posiłki razem z zakon­ni­kami, a pomię­dzy poszcze­gól­nymi nabo­żeń­stwami zobo­wią­zany był pra­co­wać razem z nimi w kuchni bądź w ogro­dzie. W trak­cie odpra­wia­nej jutrzni, nie­szpo­rów bądź godziny czy­tań posił­ko­wał się świętą księgą – Mona­styczną Litur­gią Godzin, któ­rej taj­niki posłu­gi­wa­nia się miał obo­wią­zek zgłębiać.

Obec­nie Tyniec stał się hote­lem nie stro­nią­cym od luk­susu. Przy­jeż­dża­jący nie­jed­no­krot­nie w ogóle nie uczest­ni­czą w nabo­żeń­stwach i na cały dzień opusz­czają klasz­tor po to by zwie­dzać Kra­ków. Jakość posił­ków nie odbiega od tej ser­wo­wa­nej w luk­su­so­wych restau­ra­cjach. Nic dziw­nego, że opłatę, którą kie­dyś uisz­czało się w wyso­ko­ści zależ­nej od ofia­ro­dawcy, teraz uisz­cza się według ofi­cjal­nego sen­nika. Symp­to­ma­tyczna jest w tym kon­tek­ście obec­ność ban­ko­matu pomię­dzy śre­dnio­wiecz­nymi murami opac­twa. Czę­stym gościem w Tyńcu są w końcu ekipy tele­wi­zyjne, a nie­któ­rzy zakon­nicy, jak osła­wiony Ojciec Leon Kna­bit – przy całej mojej sym­pa­tii dla jego osoby – odry­wają rolę ana­lo­giczną do gwiazd popkultury.

Powyż­sze prak­tyki podej­mo­wane przez zakon­ni­ków celem pod­nie­sie­nia jako­ści  ser­wo­wa­nych przez nich „usług reli­gij­nych” przy­wo­dzą na myśl prak­tyki sto­so­wane we współ­cze­snej tury­styce kul­tu­ral­nej, która ofe­ruje zwie­dza­nie odle­głych miejsc i odle­głych  kul­tur (z reguły pry­mi­tyw­nych) wraz zapew­nie­niem, że towa­rzy­szące zwie­dza­ją­cym dozna­nia będą miały walor auten­tycz­no­ści. Tym­cza­sem, jak prze­ko­nują antro­po­lo­dzy owa auten­tycz­ność jest nader wąt­pliwa. Poka­zuje to przy­kład tury­styki kul­tu­ral­nej do lud­no­ści abo­ry­geń­skiej zamiesz­ka­łej w austra­lij­skim Parku Naro­do­wym Kakadu  – żyją­cej w sta­nie pry­mi­tyw­nym, w buszu, w nie­mal nie­zmie­nio­nej for­mie od 50-ciu tysięcy lat. Zwraca się uwagę, że trasy tury­styczne są rekla­mo­wane w kon­tek­ście doświad­cze­nia odmien­no­ści i auten­tycz­no­ści oraz kon­taktu z auten­tycz­nymi Abo­ry­ge­nami, z któ­rymi będzie się można zbra­tać i któ­rym będzie można towa­rzy­szyć np. w ich obrzę­dach i kul­tach. Wśród tury­stów wzbu­dza się prze­ko­na­nie, że warto to prze­żyć, ponie­waż kul­tura abo­ry­geń­ska już nie­mal zanika. W rze­czy­wi­sto­ści jed­nak abo­ry­geń­ska oferta ma cha­rak­ter skraj­nie sko­mer­cja­li­zo­wany i dosto­so­wany do gustów klienta, który w krót­kim cza­sie, w pigułce pra­gnie doświad­czyć owego powiewu odmien­no­ści i auten­tycz­no­ści. Jeden z pol­skich socjo­lo­gów komen­tu­ją­cych ten feno­men przy­ta­cza opi­nie podróż­niczki, która stwier­dziła, że „abo­ry­geń­scy akto­rzy” symu­lo­wali świa­do­mie swoją kul­turę, „komer­cja­li­zo­wali swoje oso­bi­ste i reli­gijne życie w moż­liwą do kupie­nia roz­ryw­kową paczuszkę”. Tak więc oferta reli­gijna może przy­po­mi­nać ofertę stwo­rzoną w pro­duk­tach tury­stycz­nych. Czło­wie­kowi wydaje się, że dozna­nia jego będą auten­tyczne, choć z dru­giej strony zawsze jest on nie­po­cie­szony, że to wciąż nie to, o co mu chodziło.

Uogól­nia­jąc powyż­sze roz­wa­ża­nia można stwier­dzić, że współ­cze­sny czło­wiek – będący pro­duk­tem kul­tury pono­wo­cze­sno­ści - boryka się z defi­cy­tem auten­tycz­no­ści. Choć jego dozna­nia są skła­dową roz­ma­itych doświad­czeń, które kolek­cjo­nuje, niczym znaczki w albu­mie - dozna­nia te nie są, bo nie mogą być auten­tyczne.  Współ­cze­sny czło­wiek ulega im tylko na chwilę, do momentu aż się znu­dzi, po czym zata­pia się w innym hory­zon­cie doświad­cze­nia. Dla­tego tak wielką rolę odgrywa tury­styka, która służy kolek­cjo­no­wa­niu doświad­czeń kul­tu­ro­wych pocho­dzą­cych z róż­nych zakąt­ków kuli ziem­skiej. Tury­sta marzy aby jego kon­takt z egzo­tyczną kul­turą (np. Abo­ry­ge­nów) był auten­tyczny, stąd szuka on kul­tur pry­mi­tyw­nych, nie dotknię­tych przez cywi­li­za­cję i postęp techniczny.

Ana­lo­gicz­nie jest z doświad­cze­niem reli­gij­nym, tury­sta reli­gijny łap­czy­wie szuka auten­tycz­nych doznań, praw­dzi­wych zakon­ni­ków z krwi i kości. Tak rozu­miany tury­sta pra­gnął będzie choć na kilka dni oddać się zadu­mie i poczuć się jak praw­dziwy mnich, praw­dziwy pustel­nik. Jego odosob­nie­nie trwać będzie wyłącz­nie tak długo aż mu się ono znu­dzi i nasz tury­sta reli­gijny powróci do wiel­kiego, gło­śnego i do cna zse­ku­la­ry­zo­wa­nego świata. Nie trzeba w tym momen­cie przy­po­mi­nać, że z kra­jów, które mogą zaofe­ro­wać tury­stykę reli­gijną przo­du­jącą rolę może ode­grać Pol­ska, z uwagi na rangę reli­gii kato­lic­kiej w tym pań­stwie oraz ilość osób żyją­cych tu w sta­nie kon­se­kro­wa­nym – auten­tycz­nych mni­chów i zakon­ni­ków, któ­rych można chwy­cić za rękę. Stąd tak wielu tury­stów zagra­nicz­nych odwie­dza tyniec­kie opac­two bene­dyk­tyń­skie, by zoba­czyć ten fenomen.

Choć ana­lo­gia doświad­cze­nia reli­gij­nego z dozna­niem towa­rzy­szą­cym glo­bal­nemu tury­ście jest słuszna - sprawa auten­tycz­no­ści w przy­padku reli­gii zyskuje dodat­kowe, nie­zwy­kle silne miano. Spór o auten­tycz­ność Boga należy bowiem do pod­sta­wo­wych z jakimi mie­rzyła się ludz­kość na prze­strzeni wie­ków. Posił­ko­wał się nią spór iko­no­kla­styczny w Bizan­cjum, w trak­cie któ­rego zwal­czano kult obra­zów świę­tych czyli spo­rzą­dza­nie wize­runku Boga, wła­śnie dla­tego by odda­lić się od bał­wo­chwal­stwa – two­rze­nia sztucz­nych imi­ta­cji, powie­lań, kopii Pana Boga. Tym­cza­sem Bóg praw­dziwy jest tylko jeden.

Zaląż­kiem tego sporu były roz­wa­ża­nia, które pro­wa­dzi Św. Augu­styn na kar­tach „Pań­stwa Bożego”, w trak­cie któ­rych zwal­cza on rzym­ski poli­te­izm wła­śnie z tego powodu, gdyż ule­ga­jący mu Rzy­mia­nie nie trak­to­wali swo­jej reli­gii na serio. Dozna­nie reli­gijne było dla nich bliż­sze dozna­niu, któ­rego doświad­cza widz w teatrze, który inspi­ruje się oglą­daną sztuką, ale nie trak­tuje jej na serio lecz dla zabawy, dla roz­rywki. Czyż nie dostrze­gamy związku takich doświad­czeń z dozna­niami, które prze­żywa współ­cze­sny glo­balny tury­sta, a w tym tury­sta reli­gijny? On rów­nież uczest­ni­czy w swoim doświad­cze­niu w podobny spo­sób jakby oglą­dał film w kinie. Przed jego oczyma roz­grywa się bowiem spek­takl, w któ­rym uczest­ni­czy na niby.

Co zatem trzeba zro­bić aby nasze dozna­nie reli­gijne było auten­tyczne? Intu­icja pod­po­wiada, że należy oddać się wie­rze na prawdę, a nie na żarty; naprawdę czyli raz na zawsze i nie­odwo­łal­nie zwią­zać się z nią na dobre i na złe, a nie tylko na chwilę by  doświad­czyć krót­ko­trwa­łego dozna­nia reli­gij­nego. Oczy­wi­ście w sto­so­wa­niu stra­te­gii doj­rza­łej wiary, wiary trak­to­wa­nej na poważ­nie trzeba zacho­wać pewną ostroż­ność. W spra­wach wiary nie powi­nien bowiem obo­wią­zy­wać żaden przy­mus, pośpiech ani metoda zero-jedynkowa. W pew­nym sen­sie trzeba cza­sami dać sobie odro­binę luzu. Wszak wiara jest łaską. Czy tego chcemy czy nie, współ­cze­sny czło­wiek jest zatem post­mo­der­ni­stą – glo­bal­nym tury­stą, który choć tęskni za sta­łym porząd­kiem, porząd­kiem na serio, musi się zado­wa­lać samym swoim marze­niem, któ­rego speł­nie­nie oddala się w nie­skoń­czo­ność i wciąż się wymyka. To tro­chę podob­nie jak z naszą wędrówką do nieba, którą Augu­styn opi­sał sto­su­jąc meta­forę „Pań­stwa Bożego” – pań­stwa, które nie jest z tego świata.

Reasu­mu­jąc, w ramach stra­te­gii trak­to­wa­nia wiary na poważ­nie należy zacho­wać pewien umiar. Stąd pomimo wszyst­kich wyłusz­czo­nych w arty­kule wąt­pli­wo­ści uwa­żam, że oferta Ojców Bene­dyk­ty­nów w Tyńcu została popraw­nie sfor­mu­ło­wana, choć nie­wąt­pli­wie nale­ża­łoby posta­wić w niej sil­niej­szy akcent na auten­tyzm doznań reli­gij­nych. Ina­czej z reli­gii  uczy­nimy wyłącz­nie skan­sen odwie­dzany przez przy­jezd­nych głod­nych nowych doznań. W pew­nym sen­sie cała Pol­ska dla zachod­nio­eu­ro­pej­skiego tury­sty może być takim kato­lic­kim zakonem-skansenem, pań­stwem w któ­rym wciąż wie­rzy się w Boga, żyją jesz­cze auten­tyczni zakon­nicy z krwi i kości, a mury świą­tyni nie są prze­ra­biane na puby czy restau­ra­cje, jak to się dzieje na zacho­dzie. Tak więc - podob­nie jak wspól­nota Abo­ry­ge­nów z Austra­lii w sen­sie doświad­cze­nia etno­gra­ficz­nego, tak Pol­ska w sen­sie doświad­cze­nia reli­gij­nego – mogą być takimi uni­ka­tami w skali glo­bal­nej. Gene­ral­nie zatem, rozu­miem Ojców Bene­dyk­ty­nów, oni rów­nież muszą funk­cjo­no­wać w ramach demo­li­be­ral­nego i kon­sump­cyj­nie zorien­to­wa­nego spo­łe­czeń­stwa. Muszą mieć przy­go­to­waną ofertę dla współ­cze­snego tury­sty reli­gij­nego, który szuka auten­tycz­no­ści, choć nie­ustan­nie mu się ona wymyka.

 

Michał Gra­ban