O rock and rollu, Totarcie i bałwochwalstwie

Wielki Post dobiega końca. Pomię­dzy Wiel­kim Postem a kar­na­wa­łem jest zależ­ność podobna jak pomię­dzy byciem na serio a wygłu­pami. Stąd reflek­sje o tych odmia­nach dzia­łal­no­ści arty­stycz­nej, które nie są na serio i które będę opi­sy­wał w arty­kule towa­rzy­szą okre­som zadumy, gdyż czarne kon­tury lepiej widać na tle bia­łego. W nie­dzielę pal­mową tele­wi­zja TVP Kul­tura przy­po­mniała słynny doku­ment Bar­to­sza Padu­cha z 2014 roku „Totart czyli odzy­ski­wa­nie rozumu”. Film ten skło­nił mnie do kilku reflek­sji na temat rock and rolla i alter­na­tyw­nych grup spo­łecz­nych, które odgry­wały pewną rolę w schył­ko­wym okre­sie komuny, a także na początku nowego okresu „prze­mian” takich jak Poma­rań­czowa Alter­na­tywa czy przede wszyst­kim Totart, a wła­ści­wie (uży­wa­jąc peł­nej nazwy): Tran­zy­to­ryjna For­ma­cja Totart. Zarówno rock and roll (a zwłasz­cza jego heavy meta­lowa odmiana), jak i Totart są tymi for­mami eks­pre­sji arty­stycz­nej, które w swoim cza­sie były mi bli­skie – z powo­dów auto­bio­gra­ficz­nych.  Zało­żony przeze mnie zespół meta­lowy  powstał w tym samym roku co ta for­ma­cja arty­styczna. Na moich oczach roz­gry­wało się to wszystko, co doty­czyło tej odmiany pun­ko­wej alter­na­tywy społeczno-kulturowej, jaką był gdań­ski Totart, a któ­rej smut­nym fina­łem było wstą­pie­nie lidera for­ma­cji poety Zbi­gniewa Saj­nóga do sekty Niebo w 1993 roku.

Zacznijmy od przy­po­mnie­nia, iż Tran­zy­to­ryjna For­ma­cja Totart – to for­ma­cja arty­styczna powstała na Uni­wer­sy­te­cie Gdań­skim w 1986 roku z ini­cja­tywy m.in.  Zbi­gniewa Saj­nóga, Pawła Kon­naka,  Ryszarda Tymona Tymań­skiego, Paweł Pau­lusa Mazura oraz Dariu­sza Brzó­ski Brzó­skie­wi­cza. Współ­pra­co­wali z kape­lami sceny pun­kroc­ko­wej tzw. gdań­skiej sceny alter­na­tyw­nej. Odwo­ły­wali się np. do takich haseł jak: „Mia­sto, masa, masar­nia”, „Mie­siącz­kuje woźna, będzie zima mroźna”, „Zlali Mi Się Do Środka”. Publi­ko­wali na łamach bru­Lionu i Tygo­dnika Lite­rac­kiego. Zało­ży­ciel grupy Zbi­gniew Saj­nóg pisał w nim w 1992: „Kul­tura wysoka, ple­bej­ska, popowa, alter­na­tywna, kom­pu­te­rowa – wszystko to jedna wie­lo­seg­men­towa glizda – i na szmelc – bo się już tak wza­jem­nie spa­ra­li­żo­wało, zaparło, że nic tylko smród pęłga i kon­kretny widok prze­sła­nia”. W miej­sce sta­rego Saj­nóg widział „supra­kul­turę”. Totar­ty­ści uwa­żali się za wyra­zi­cieli praw­dzi­wej sztuki. Według Pawła Kon­naka Totart budo­wał w Pol­sce pod­wa­liny sztuki nie­za­leż­nej i spo­łe­czeń­stwa alter­na­tyw­nego. For­ma­cja chcąc reali­zo­wać postu­lat sztuki total­nej reali­zo­wała śmiałe akcje per­for­ma­tywne wymie­rzone zarówno w obo­wią­zu­jącą wła­dzę komu­ni­styczną, jak i np. w kato­li­cyzm. W swo­ich akcjach orga­ni­zo­wa­nych np. w szpi­talu psy­chia­trycz­nym na Sre­brzy­sku doko­ny­wali licz­nych czy­nów obra­zo­bur­czych np. kopu­la­cja pol­skiego godła przy dźwię­kach muzyki reli­gij­nej, sma­ro­wa­nie się eks­kre­men­tami itp.

Patrząc z tego punktu widze­nia prze­ci­wień­stwo kar­na­wału i Wiel­kiego Postu nasuwa sko­ja­rze­nia z prze­ci­wień­stwem cha­rak­te­ry­zo­wa­nej powy­żej wraż­li­wo­ści punkowo-alternatywnej z tra­dy­cyjną wraż­li­wo­ścią kato­licką, która jest wszak w naszym kraju domi­nu­jąca. Ta druga wystrzega się słu­że­nia fał­szy­wym boż­kom, jest kul­turą na serio, która czci praw­dzi­wego Boga, a nie jego imi­ta­cje. W sen­sie arty­stycz­nym domi­nuje w niej muzyka poważna i cho­rał gre­go­riań­ski, przy­wo­dzące na myśl pla­toń­ską har­mo­nię dźwię­ków, a nie muzykę dla plebsu – pełną chwy­tli­wych dla ucha skró­tów i uproszeń.

Gdy tak obser­wuje się zde­rze­nie tych dwu świa­tów przy­wo­dzi na myśl sytu­acja z począt­ków naszej cywi­li­za­cji – opi­sy­wa­nych przez Św. Augu­styna zma­gań nowej reli­gii z pogań­skim świa­tem Rzy­mian. Augu­styn cha­rak­te­ry­zuje rzym­ski poli­te­izm, w któ­rym bóstwa czczone były nie tyle w świą­ty­niach co w teatrach. Kulty te były pełne bez­wstydu i nie­go­dzi­wo­ści. W spo­sób plu­gawy wychwa­lały zabój­stwa i cudzo­łó­stwa. Spo­sób zacho­wa­nia się bóstw budził zachwyt gawie­dzi, stąd też lud rzym­ski naśla­do­wał bez­wstydne czyny swo­ich „idolów”.

Przede wszyst­kim jed­nak rzym­skich bóstw nie trak­to­wano na serio lecz – z przy­mru­że­niem oka. Bogo­wie mieli słu­żyć nie tyle wie­rze co zaba­wie. Stąd mito­lo­gia rzym­ska była mito­lo­gią bajeczną. Św. Augu­styn w swo­jej kry­tyce wymie­rzo­nej prze­ciwko pogań­skim bóstwom kon­ty­nu­uje tezy wygło­szone wcze­śniej przez Pla­tona, który pra­gnął wygnać z mia­sta poetów, za to wła­śnie, że swymi baj­kami bała­mu­cili umy­sły oby­wa­teli. Bóg Pla­tona i Bóg chrze­ści­jan – pomimo wszyst­kich róż­nic – byli zatem Bogami wypo­sa­żo­nymi w atry­but praw­dzi­wo­ści, czego abso­lut­nie nie można powie­dzieć o wie­rze­niach pogań­skich z gruntu fał­szy­wych. Domi­no­wała zatem w Rzy­mie ido­la­tria – w spo­sób bał­wo­chwal­czy odda­wano cześć „zło­tym ciel­com”. Wychwa­lano przy tym docze­sne roz­ko­sze życiowe, w spo­sób wyuz­dany odda­jąc się ziem­skim przy­jem­no­ściom. Stąd wedle biblii ido­la­tria służy kon­tak­tom z demonami.

Chrze­ści­jań­stwo zatem to prawda i bycie na serio, to mono­te­izm i trans­cen­den­cja. Wła­śnie dzięki trans­cen­den­cji możemy ode­rwać się od przy­ziem­nego bał­wo­chwal­stwa i zoba­czyć wszystko z dystansu. Gdy patrzymy od wewnątrz pła­wimy się w bru­dach i doraź­nej bie­żączce, gdy patrzymy od zewnątrz – odda­jemy się war­to­ściom ponad­cza­so­wym. Chrze­ści­jań­stwo to zimny prysz­nic, dzięki któ­remu możemy zmyć z sie­bie brudy, które przy­lgnęły do nas w trak­cie kar­na­wału. W Rzy­mie ist­niały bóstwa, które patro­no­wały wszyst­kim bez wyjątku przy­ziem­nym czyn­no­ściom, zja­wi­skom natury i cechom cha­rak­teru. Rzy­mia­nie tak wysoko czcili swoją przy­ziem­ność, że mia­no­wali  bogiem nawet opie­kuna od ekskrementów.

Czyż nie dostrze­gamy związku owego rzym­skiego łajna z eks­kre­men­tami wyko­rzy­sty­wa­nymi w per­for­men­sach Totartu. To w tym duchu wypo­wiada się także w fil­mie redak­tor bru­Lionu Robert Tekieli w trak­cie wywiadu na żywo, w któ­rym brał udział także Paweł „Konjo” Konak. Tekieli zarzuca akty­wi­stom Totartu, iż upra­wiali magię i sata­nizm, choć nie byli tego świa­domi. Jed­nak naj­bar­dziej świa­domy i inte­li­gentny spo­śród nich czyli poeta Zbi­gniew Saj­nóg na wła­snej skó­rze odczuł kon­se­kwen­cje bluź­nierstw i bał­wo­chwal­stwa Totartu z lat 80-tych, kiedy to w trak­cie akcji per­for­ma­tyw­nych imi­to­wano sto­sunki sek­su­alne do melo­dii bożo­na­ro­dze­nio­wych kolęd oraz gwał­cono pol­skie godło. Saj­nóg jako jed­nostka duchowo  sub­telna prze­szedł bowiem zała­ma­nie psy­chiczne, by następ­nie zapu­kać do drzwi owia­nej mroczną sławą sekty Niebo Bog­dana Kac­ma­jora. Tra­fił też do Lecha Ste­fań­skiego, nie­bez­piecz­nego czar­no­ma­gika, o któ­rego psy­cho­tro­nicz­nych kur­sach mówi się, że są wylę­gar­nią sata­ni­stów. Zarówno według Tekie­lego, jak i pośred­nio reży­sera filmu Bar­to­sza Padu­cha pomię­dzy tymi fak­tami (czyli od Totartu do sekty Niebo) ist­nieje kore­la­cja. Choć Saj­nóg w dłu­gim i zamiesz­czo­nym w inter­ne­cie liście, który napi­sał do reży­se­rów filmu prze­czy tej zależ­no­ści (sta­ra­jąc się poka­zać Totart w lep­szym świe­tle niż twórcy filmu) wydaje się jed­nak, że jest ona faktem.

Już tak na mar­gi­ne­sie, ostat­nio zda­rzyło mi się spo­tkać Pawła „Konika” na jed­nym z kon­cer­tów roc­ko­wych i poroz­ma­wiać na temat filmu – wspól­nie śmia­li­śmy się z zacię­cia Tekie­lego. Potem jed­nak prze­my­śla­łem rzecz na spo­koj­nie. Wydaje mi się bowiem, że nawet, jeżeli Tekieli prze­sa­dza z sata­ni­zmem Totartu to nie­wąt­pli­wie coś jest na rze­czy, a dra­mat Saj­nóga jest tego nama­cal­nym potwier­dze­niem. Zna­mienny jest też fakt potwier­dza­jący  pły­ci­znę pozo­sta­łych (oprócz Saj­nóga) akty­wi­stów Totartu, że więk­szość z nich dosko­nale  odna­la­zło się w nowej Pol­sce i jej prze­my­śle popkul­tu­ro­wym. Zwłasz­cza uczest­nic­two Konaka wespół ze Skibą (też nie­gdyś akty­wi­stą nie­za­leż­nej „poma­rań­czo­wej alter­na­tywy”) w licz­nych reality show i innych ope­rach mydla­nych pozo­staje tu bez komen­ta­rza. Czyżby upa­dek z kul­tury wyso­kiej w niską nie był aż tak bole­sny? A może i Totart to wcale nie była kul­tura wysoka? Potwier­dza­łoby to słusz­ność zasto­so­wa­nej w arty­kule ana­lo­gii histo­rycz­nej z sytu­acją ze zmierz­chu Cesar­stwa Rzymskiego.

Już na zakoń­cze­nie spie­szę uzu­peł­nić, iż nie jestem wro­giem muzyki rock and rol­lo­wej (tym bar­dziej, że samemu ją współ­two­rzy­łem), ani alter­na­tyw­nych grup per­for­ma­tyw­nych, jak to mogłoby się wyda­wać z arty­kułu; sądzę jed­nak, że z tymi for­mami eks­pre­sji arty­stycz­nej trzeba uwa­żać. Zawsze musi być czas aby się otrzą­snąć i sta­nąć trzeźwo na nogi, aby wziąć zimny prysz­nic, który zmyje z nas brudy kar­na­wału. Trak­tujmy zatem rock and rolla, punka i inne opi­sane w arty­kule for­ma­cje arty­styczne – jak kar­na­wał, po któ­rym musi nastać czas postu. Widzimy tu zatem zary­so­waną przez Św. Augu­styna opo­zy­cję: zabawa i bał­wo­chwal­stwo kon­tra chrze­ści­jań­ska powaga, wyni­ka­jąca z respektu wobec Boga prawdziwego.

 

Michał Gra­ban