Wątki polityczne i dylematy moralne „Gwiezdnych Wojen”

Pisa­nie o „Gwiezd­nych Woj­nach” może zakra­wać na czyn­ność banalną. Jest jed­nak fak­tem nie­za­prze­czal­nym, iż film ten stał się inte­gralną czę­ścią naszej kul­tury odgry­wa­jąc ważną rolę socjo­lo­giczną. Podob­nie jak powie­ści Tol­kiena odzwier­cie­dla on bowiem ważne arche­typy cywi­li­za­cji zachod­niej by wymie­nić cho­ciażby arche­typ kon­ser­wa­tywny (rola mito­lo­gii – widoczna w pierw­szych sło­wach filmu: „Dawno, dawno temu w odle­głej galak­tyce”), chrze­ści­jań­ski (rola miło­ści), czy w końcu nie­tz­sche­ań­ski (rola woli mocy).

Coś się jed­nak stało nie­do­brego wraz ze sprze­dażą prawa do krę­ce­nia sagi fil­mów Wal­towi Disney­owi w 2012 roku. Nakrę­cony przez tą wytwór­nię film „Gwiezdne Wojny. Prze­bu­dze­nie Mocy” w reży­se­rii J.J. Abramsa, który w grud­niu wszedł na ekrany naszych kin wyraź­nie odbiega od pozo­sta­łych 6 fil­mów sagi. Chyba źle się stało, że zde­cy­do­wano się nakrę­cić część kolejną (a pla­no­wane są i następne).

Z daw­nej głębi fabuły i pro­fe­sjo­nal­nego nakre­śle­nia cha­rak­te­rów głów­nych boha­te­rów (któ­rych wybory odzwier­cie­dlały tra­giczne dyle­maty) - pozo­stała czarno-bała sztampa ocie­ra­jąca się o kicz i poli­tyczną popraw­ność. Podob­nie jak to się mówi o histo­rii, także w odnie­sie­niu do „Gwiezd­nych Wojen” zasto­so­wa­nie znaj­duje sfor­mu­ło­wa­nie, iż powtórka to farsa.

Nie wszystko oczy­wi­ście było dobre we wcze­śniej­szych czę­ściach. Zwłasz­cza w tych  now­szych, nakrę­co­nych na prze­ło­mie wieku (czyli epi­zo­dach I, IIIII) dener­wuje nad­miar  tanich efek­tów kom­pu­te­ro­wych. Potwier­dza się prawda, iż wraz z postę­pem tech­no­lo­gii audio­wi­zu­al­nych wcale nie idzie postęp jako­ści. Z utę­sk­nie­niem spo­glą­damy na „Gwiezdne Wojny” z lat 70-tych gdy wszystko było natu­ralne i przez to bar­dziej wia­ry­godne. Patrząc z tego punktu widze­nia „Prze­bu­dze­nie mocy” to krok naprzód – pomię­dzy efek­tami spe­cjal­nymi a sce­nami krę­co­nymi w natu­rze (m in. w oto­cze­niu cie­ka­wych kra­jo­bra­zów) osią­gnięto równowagę.

Pod innymi wzglę­dami film jed­nak nie zachwyca. Porów­najmy odnie­sie­nia poli­tyczne sta­rych i nowych „Gwiezd­nych Wojen”. W sta­rych zwraca na sie­bie uwagę lawi­ro­wa­nie pomię­dzy gwiezdną repu­bliką a impe­rium, przy­wo­dzące na myśl ana­lo­gie z I wieku p.n.e., kiedy to pod­upa­da­jąca repu­blika rzym­ska ewo­lu­owała w kie­runku wła­dzy cesar­skiej (Impe­rium Roma­num Cezara Augu­sta). Mamy tam dyle­maty nie­wol­nic­twa (na pla­ne­cie Tato­oine), kanc­le­rzy, kró­lów i sena­to­rów; mamy korup­cję gwiezd­nej repu­bliki, jej biu­ro­kra­ty­za­cję, intrygi, zama­chy stanu, rebe­lian­tów – a to spra­wia, że rozu­miemy dyle­maty Ana­kina Sky­wal­kera, który zawie­dziony repu­bliką decy­duje się przejść na stronę „Ciem­nej Strony Mocy”.

W nowych „Gwiezd­nych Woj­nach” ta zło­żo­ność mate­rii i nie­jed­no­znacz­ność zanika, a rze­czy­wi­stość poli­tyczna zostaje spłasz­czona. Naprze­ciwko dobrej Repu­bliki mamy zbrod­ni­czą orga­ni­za­cję Nowy Porzą­dek – co aż nazbyt sil­nie nasuwa sko­ja­rze­nie z nazi­zmem - widać to w syme­trycz­nych kadrach przy­wo­dzą­cych na myśl „Triumf woli” Leni Rie­fen­stahl, sły­chać w agre­syw­nej reto­ryce i podob­nych do hitle­row­skich pozdrowieniach.

Podob­nie możemy powie­dzieć o cha­rak­te­rach głów­nych postaci. Jeżeli cho­dzi o stare „Gwiezdne Wojny” to postać Ana­kina Sky­wal­kera (póź­niej­szego Dar­tha Vadera) jest bar­dzo zło­żona –  zrazu chło­piec nie­wol­nik (na któ­rego przy­pad­kowo wpa­dają - mistrz zakonu Jedi – Qui-Gon Jinn i jego uczeń Obi-Wan Kenobi, któ­rzy decy­dują się kształ­cić dzie­wię­cio­latka na ryce­rza Jedi), następ­nie dzielny rycerz, aż po ule­ga­ją­cego meta­mor­fo­zie roz­dar­tego psy­chicz­nie i mie­rzą­cego się z real­nymi pro­ble­mami wojow­nika. Symp­to­ma­tyczna jest w tym kon­tek­ście walka ojca (Vadera) z synem (Lukiem Sky­wal­ke­rem) w „Impe­rium Kontratakuje”.

Naraz uoso­bie­nie naj­więk­szego zła z „Nowej Nadziei” sym­bo­li­zo­wa­nego dodat­kowo przez czarny, zło­wiesz­czy kostium i maskę oka­zuje się kimś bli­skim – uko­cha­nym ojcem. Pod pan­ce­rzem zła skrywa się dobro, choć potrzeba nie lada zabie­gów aby to dobro uak­tyw­nić. Luke nie chce wal­czyć z ojcem, a ojciec go do tej walki zachęca, tak by prze­zwy­cię­żyć więzy rodzinne i nauczyć syna nie­na­wi­ści; z dru­giej zaś strony – ich pojed­na­nie i przej­ście Luke’a na Ciemną Stronę Mocy zwięk­sza siłę miło­ści, czyli działa prze­ciwko tejże Ciem­nej Stro­nie. Mamy tu zatem do czy­nie­nia ze sprzecz­no­ścią i potęż­nym dyle­ma­tem moralnym.

Stare „Gwiezdne Wojny” to zatem opo­wieść o sile tkwią­cej w miło­ści: to, czego nie mogli doko­nać naj­więksi i naj­po­tęż­niejsi Ryce­rze Jedi – poko­na­nie Sithów – doko­nuje się dzięki miło­ści syna do ojca oraz ojca do syna. Opo­wieść zesta­wia też dwa rodzaje „miło­ści”: ego­istyczną, wpy­cha­jącą Ana­kina w obję­cia Ciem­nej Strony, oraz altru­istyczną, która dopro­wa­dza do jego osta­tecz­nego ocalenia.

W postaci mło­dego Ana­kina zawarte są także ana­lo­gie chrze­ści­jań­skie i mesja­ni­styczne – w mło­dym chłopcu nie­wol­niku Qui-Gon Jinn widzi przy­szłego „mesja­sza”. Jak powiada przed Radą: „jest on Wybrań­cem, który przy­wróci rów­no­wagę Mocy”.

Na próżno doszu­ki­wać się podob­nych odnie­sień w nowych „Gwiezd­nych Woj­nach. Prze­bu­dze­nie Mocy”. Nie dość, że dopro­wa­dzono do powie­le­nia rela­cji syna z ojcem – tym razem pod­trzy­mu­ją­cego tra­dy­cję czar­nych postaci w masce Kylo Rena z Hanem Solo, to jesz­cze w tym przy­padku rela­cja ta pozba­wiona została dra­matu i wewnętrz­nego roz­dar­cia. Koń­czy się bowiem w spo­sób jed­no­znaczny - zabi­ciem Hana Solo z ręki syna Kylo Rena. Zło zatem zwy­cięża? Syn był aż tak zły, aż tak wyrodny? Dziwne.

Warto na końcu zwró­cić uwagę na wątek femi­ni­styczny „Prze­bu­dze­nia Mocy”. Oto pro­sta dziew­czyna i główna boha­terka Rey dys­po­nuje więk­szą mocą od ryce­rzy Jedi i poko­nuje – wpierw psy­cho­lo­gicz­nie, a potem na mie­cze świetlne -  okrut­nego Kylo Rena.

Nowa część „Gwiezd­nych Wojen” wpi­suje się zatem w obo­wią­zu­jące we współ­cze­snym świe­cie kanony poli­tycz­nej popraw­no­ści (dobra repu­blika, złe impe­rium, wątki femi­ni­styczne itp.). Co prawda tym podobne wątki obecne były także w sta­rych „Gwiezd­nych Woj­nach”. Tamte były jed­nak pod tym wzglę­dem nie­po­rów­ny­wal­nie głęb­sze i bar­dziej zniu­an­so­wane. Po pro­stu wyczuwa się, że film ten robiła wytwór­nia dla dzieci i taki też jest jego przekaz.