Ludzie prawicy z reguły są idealistami, którzy wyobrażają sobie mityczny porządek, do którego dążą na wzór raju utraconego. W podobny sposób wyobrażają sobie idealną formację prawicową o charakterze konserwatywnym, z którą chcieliby związać swój los. Swoje rzeczywiste wybory polityczne traktują jako wybór mniejszego zła. Powtarzają często, że nie ma na scenie politycznej formacji, która w pełni odpowiadałaby ich aspiracjom. Mają jednak swoją „mapę drogową” pozwalającą się odnaleźć w życiu politycznym, wybierając partie i inicjatywy polityczne zbliżone do konserwatywnych.
Konserwatyści często pocieszają się, że prawda leży po ich stronie, o czym ma świadczyć jej związek z regułami logicznego rozumowania. Już Sokrates (a za nim Platon i Arystoteles) wykazał w sposób rozumowo poprawny, że społeczeństwo powinno być zbudowane na sposób hierarchiczny z przodującą rolą elit, sprawy publiczne winny posiadać prymat nad prywatnymi; najlepszym ustrojem jest monarchia, a do demokracji winno się mieć stosunek co najmniej podejrzliwy.
Żyjąc jednak w przeświadczeniu, że stoją po właściwej stronie, konserwatyści nie znają jednak sposobu, jak swoją prawdę wdrożyć w życie. Związane to jest z pewną sprzecznością – program konserwatystów ma charakter elitarny, współczesne przeobrażenia społeczne z kolei dokonują się oddolnie. Oddolność ta wpływa na ich żywiołowy charakter. Wynika stąd, że przemianami nie sterują politycy za pośrednictwem działań jawnych bądź ukrytych pociągając za sznurki procesów społecznych. Musiałyby one wówczas mieć charakter planowy i zorganizowany, tymczasem mają chaotyczny. Nie sterują też nimi intelektualiści. O ile jeszcze Joseph de Maistre dwieście lat temu pisał: „…A wy, obłędni filozofowie, którzy w swojej pysze pretendowaliście do rządzenia Wszechświatem” o tyle teraz sytuacja wymknęła się spod kontroli. Kolejność jest zatem taka: wpierw oddolne procesy emancypacji i demokratyzacji społecznej – potem ich teoretyczne ujęcie w karby nauki oraz polityczna reakcja na nie.
Przyjrzyjmy się jednak bliżej owej demokratyzacji społecznej. Za procesem tym stoją: rosnąca świadomość społeczna, postęp techniczny, powszechna edukacja i wymiana informacji, indywidualizacja i atomizacja społeczeństwa określana też mianem weberowskiego „odczarowania świata”. Wydaje się, że właśnie owa indywidualizacja jest dla nas kluczowa. Socjolodzy określają ją mianem zwiększenia się zakresu wolności osobistej człowieka na skutek jego wyzwolenia od zewnętrznych autorytetów i siły tradycji. Używając terminów amerykańskiego socjologa Davida Riesmana człowiek współczesny przestał być „zewnątrzsterowny”, a stał się „wewnątrzsterowny” czyli zależny od samego siebie.
W rzeczywistości jednak, dokonujące się procesy ponownie uzależniają jednostkę od różnych zewnętrznych ośrodków sterowania (mediów, opinii publicznej, mody i szerzących się za ich pośrednictwem odruchów stadnych). W efekcie współczesny człowiek stając się częścią składową bezkształtnej, amorficznej masy – samotnego tłumu zatraca możliwość krytycznego osądu potrzebnego mu przy podejmowaniu decyzji. Decyzje te podejmują za niego znowu inni.
Problem ten wiąże się z następującym pytaniem: czy my jako konserwatyści mamy jakiś wybór we współczesnym świecie? Czy możemy zaproponować alternatywne rozwiązanie? Odpowiadam, że chyba nie za bardzo. Procesy oddolnej emancypacji są bowiem zdeterminowane, działają jak nieokiełznany żywioł, który burzy wszystko co znajdzie się na jego drodze.
Ludzie prawicy zachowują się tymczasem, jakby odwiedzili sklep z doktrynami politycznymi, w którym po dogłębnym namyśle zdecydowali by się nabyć doktrynę konserwatywną. Wszak, jak pokazaliśmy na początku, jest ona najlepsza, przynajmniej teoretycznie. Konserwatyści lubią się bowiem obnosić z faktem, że są wyznawcami tejże doktryny. Chronić ich to ma przed życiowymi zawieruchami. Tymczasem choćbyśmy sobie wygrawerowali na czole, że jesteśmy konserwatystami, i nie wiem jak zaklinali rzeczywistość, nie odczarujemy ducha czasów.
Gdy tak pisałem ten artykuł przypomniał mi się esej, który jakiś czas temu czytałem – tekst Ronalda Laseckiego pt. „Modernizacja nie skazuje nas na indywidualizm”, w którym autor po dokonaniu słusznej diagnozy współczesnych czasów, przechodzi do wniosków które są sprzeczne z dokonaną wcześniej diagnozą. Autor twierdzi bowiem, iż „dysponujemy […] szerszym wachlarzem możliwości niż tylko indywidualizm i rozkładająca wszelkie normy i struktury liberalna emancypacja”, którą należy „po prostu odrzucić” podczas gdy kilka wersów wcześniej zdiagnozował, że „nadal człowiek ani nie decyduje o sobie, ani nie sprawuje kontroli nad własnym życiem”. Czy człowiek współczesny ma zatem wybór czy go nie ma?
Swój skąd inąd ciekawy artykuł autor zakańcza konkluzją: „Społeczeństwo musi stać się społeczeństwem sterowanym przez Tradycję, rozumianą już tym razem nie jako zbiór utrwalonych historycznie zwyczajów ale jako uświadomiony program filozoficzny. Jajko świata musi zamknąć się od spodu, na powrót zaś otworzyć ku górze. O tym jak wykorzystać swoją energię swobodną człowiekowi powiedzą tradycja i kultura, do których będą go wychowywać i na straży których będą stać autorytarne i patriarchalne władze publiczne.” Moim zdaniem jest to jednak chciejstwo, choć autor trochę dotyka istoty tego chciejstwa, gdy pisze, że nowe społeczeństwo opierać się będzie już nie na zwyczajach lecz „uświadomionym programie filozoficznym”. Czy jednak da się dwa razy wejść do tej samej rzeki?
Warto też dodać, że próbą budowania konserwatyzmu na sposób oddolny był Nietzscheanizm i jego późniejsze figuracje biegnące przez odłamy niemieckiej rewolucji konserwatywnej na faszyzmie skończywszy. Była jednak to próba nieudana, zakończona całkowitym blamażem.
Po tej nieudanej próbie pozostała nam zatem dzisiaj sama lewica – ten nieokiełznany i budzący przerażenie żywioł. Lewica działa metodami oddolnymi i szerzy się samorzutnie. Nie muszą za nią stać żadne siły polityczne bo stoi za nią całe społeczeństwo, a właściwie to nie społeczeństwo lecz bezwolna i amorficzna masa; masa która sterowana jest podprogowo. Człowiek jest tutaj słaby i bezwolny, a rządzący politycy aby przetrwać muszą płynąć z nurtem rzeki, inaczej zostaną zmieceni przez Opatrzność.
Tymczasem współcześni konserwatyści zachowują się jak starożytny Sokrates – myślą, że przez teoretyczne dociekania wykreują nową elitę i zmienią społeczeństwo. Nic bardziej błędnego. Dociekania konserwatystów, realizowane w sytuacji totalnego zamieszania nikogo już dzisiaj nie interesują, pozostają całkowicie na uboczu głównego nurtu wydarzeń i prawdopodobnie nigdy już nie zostaną przez nikogo odkryte, ani docenione.
Michał Graban