Nigdy nie zapomnę wrażenia jakie wywarła na mnie lektura książki wybitnego niemieckiego filozofa Petera Sloterdijka „Kryształowy pałac”. Tytułowy „kryształowy pałac” to metafora współczesnego demoliberalnego państwa dobrobytu, to świat w którym historia się skończyła. Nie mają już do niego dostępu krwawe wydarzenia historii ani kaprysy nieokiełznanej natury, gdyż szczelne okna i drzwi pałacu odseparowują od nich zachodnioeuropejskie społeczeństwo, które czuje się wreszcie bezpieczne. Obywatele w społeczeństwie tym mogą poddać się beztroskiej nudzie i konsumeryzmowi w warunkach kantowskiego „wiecznego pokoju”. Oddajmy głos Sloterdijkowi; „Wspomaganie i chronienie łagodnego odrętwienia to przyszłościowy cel wszelkiej władzy państwowej. W naturalny sposób gwarantowana przez konstytucję nuda przystroi się w szaty projektu: jej psychospołeczna melodia rozpoznawcza to nastrój wymarszu na wyprawę, jej podstawową tonacją jest optymizm. Rzeczywiście, w posthistorycznym świecie wszystkie znaki muszą wskazywać przyszłość, bowiem w niej spoczywa jedyna obietnica, którą bezwarunkowo należy złożyć konsumentom: że komfort nie przestanie płynąć i rosnąć”
Nic nie jest w stanie odciągnąć mnie od przeświadczenia, że w tym właśnie kierunku zmierza współczesna Europa, której jesteśmy integralnym członkiem. Zagrożeniem nie jest tu żaden imperializm, ekspansjonizm jednego państwa kosztem drugiego. Zagrożenia są znacznie poważniejsze i dotyczą kwestii duchowych – to miękka ideologia praw człowieka, konsumpcyjnych roszczeń i pacyfizmu, w praktyce zaś sloterdijkowska „filozofia nudy”.
Jest jednak coś znacznie poważniejszego niż moralne odrętwienie (które jest zagrożeniem softwarowym), coś co na nas czyha w „kryształowym pałacu”, co tylko przenikliwe umysły nieśmiało przeczuwają. Filozof odwołuje się tu do Dostojewskiego i pisze: „Odprężenie, powiada chrześcijański psycholog, zawsze skutkuje wyzwoleniem zła w człowieku”. Zaczyna się zatem robić niebezpiecznie. Mowa o złu. „Grzech pierworodny w klimacie uniwersalnej wygody – powiada Sloterdijk - jawi się jako trywialna wolność do zła. Co więcej, zło, wolne od historycznych zarzutów i utylitarnych szatek, dopiero w posthistorycznej nudzie może wykrystalizować się w swej kwintesencjonalnej formie. Po oczyszczeniu ze wszystkich wymówek stanie się jasne, a dla naiwnych być może zaskakujące, że zło ma jakość czystego kaprysu. Wyraża się jako bezpodstawna kompozycja, jako samowolne upodobanie do cierpienia, jako destrukcja wałęsająca się bez szczególnego powodu”
Przyznam, że fragment ten robi na mnie szczególne wrażenie (stąd raz już go cytowałem w swoim artykule o Breiviku). Pokazuje bowiem uchylone drzwi w kierunku rzeczywistości, w której co rusz będziemy mieli do czynienia z atakami szaleńców, którzy bez powodu otwierają ogień do przypadkowych przechodniów, dzieci w szkole bądź pędzić będą po Monciaku samochodem potrącając turystów. To jeszcze gorsze niż ataki zamachowców w rodzaju Breivika, ataki bezdusznych terrorystów, tym ostatnim przyświecają jakieś pobudki ideowe, czynów szaleńców w żaden sposób nie można przewidzieć ani im zapobiec, to „czyste zło, które ma jakość kaprysu”, „destrukcja wałęsająca się bez żadnego powodu”. O ile w czasach historycznych zło to potrafiło się wcielić w wydarzenia historyczne i postać wroga o tyle w świecie bez wrogów zastaje samo dla siebie.
W tym momencie pozostaje nam zadać kluczowe pytanie: czy istnieje możliwość odstąpienia od projektu „kryształowego pałacu”, czy można w jakiś sposób zapobiec bezprzyczynowym eksplozjom ciemnych i demonicznych ludzkich instynktów, głęboko ukrytych w zakamarkach ludzkiej podświadomości czyli eksplozjom nieokiełznanego zła ? Przyznam, że takie przedstawienie tezy przez Sloterdijka jednoznacznie stawia czytelnika po stronie sympatyków tych sił politycznych i światopoglądowych, które mają w dyspozycji środki zapobiegawcze, zakładając, że w ogóle takie istnieją. Niemiecki filozof snuje tu analogię do okresu międzywojennego, w którym podobnie jak współcześnie dominowały pacyfistyczno-dekadencie nastroje. Była jednak pewna różnica, tamte społeczeństwa były trochę bardziej naiwne i otwarte na różne ideowe, nowe propozycje niż społeczeństwo współczesne.
Tymi środkami zapobiegawczymi wedle Sloterdijka dysponuje filozof a nie polityk. Sloterdijk wymienia nawet jego imię - to Heidegger. „Czyż potrzeba jeszcze mówić, - pisze - że Heideggerowska wielka fenomenologia nudy z 1929/1930 roku może być rozumiana jako wyrwanie się z ustanowionego nad całą Europą […] kryształowego pałacu, którego wewnętrzny klimat moralny i poznawczy - bezwzględny brak jakiegokolwiek obowiązującego przekonania i zbyteczność wszelkich osobistych decyzji – jest tu ujęty klarowniej niż gdziekolwiek indziej?” Po czym dodaje sugestywnie: „Kultura masowa, humanizm, biologizm to wesołe maski, pod którymi, zdaniem filozofa kryje się głęboka nuda bytu pozbawionego wyzwań. Stąd zadaniem filozofii jest rozbicie szklanego dachu nad własną głową, aby jednostka znów miała bezpośredni kontakt z tym, co nadzwyczajne”.
Myślę, że ciągu dalszego tej historii nie trzeba czytelnikom przedstawiać, dobrze bowiem wiedzą do jakich to decyzji skłoniły przemyślenia własnej filozofii o bycie Martina Heideggera. Dla formalności cytujmy jednak dalej: „Jako dramaturg mającego się od nowa wydarzyć bycia, Heidegger artykułuje postulat, by z Niemiec jako centrum opamiętania uciec posthistorycznej płyciźnie, po to, by jeszcze raz jak w ostatniej godzinie, dopuścić historię: zwróćmy uwagę, że według tej logiki historii się nie uprawia, lecz medialnie się ją cierpi. Niemcy jako jedyny naród zdolny cierpieć od otwartości i nadzwyczajności, jeszcze raz w wielkim stylu powinni skorzystać z okazji i powołać świat na świadka swej męki”
Jesteśmy zatem w tym miejscu, a przyznam, że miejsce to wprawia mnie w niemałe zdumienie. To coś takiego, jakby chcieć uciec od zła i poprzeć jedyną możliwą drogę wyjścia z opresji, po czym przekonać się, że jest się po stronie swoich zajadłych wrogów, że popiera się rozwiązanie najbardziej barbarzyńskie z możliwych. Czy to możliwe, żeby w tym podobnych kategoriach oceniać rewolucję konserwatywną w Niemczech, a także to co po niej nastąpiło – nazizm i II wojnę światową? Patrząc na problem filozoficznie i głęboko wszystko przedstawia się w innych barwach. Aż samo na usta ciśnie się pytanie: Jakie by były moje decyzje gdybym żył w latach 30-tych, decyzje konserwatysty przeświadczonego, że kryształowy pałac jest coraz szczelniejszy, wszystko zmierza w złym kierunku a świat wartości minął bezpowrotnie ?
Nie będziemy się silić odpowiadać na to pytanie, dość powiedzieć, iż podobne kwestie nurtowały konserwatystów i ludzi prawicy początków XX wieku. Mieli oni do wyboru albo zamknąć się w swoich gabinetach i kontemplować „ład prawdziwy” jak czynili to niektórzy konserwatywni filozofowie, którzy w tym celu migrowali z faszystowskich Niemiec do Stanów Zjednoczonych, aby mieć bezpieczniejsze warunki pracy. Inni jednak w rodzących się na ich oczach nowych siłach dostrzegali szansę. Jak pisze Adam Wielomski: „Rewolucyjny konserwatysta nie zamyka się w gabinecie, ponieważ wierzy, że uda mu się zmobilizować masy dla idei narodowej kontrrewolucji.[…] Ten prawicowy desperado czuje się w tym świecie znakomicie, liczy, że ogłupione przez demoliberalny indeferentyzm masy uda mu się rzucić przeciwko rządzącej oligarchii władzy. Właśnie w masach dostrzega swoją szansę. Tutaj pojawia się Jüngerowski Arbeiter – człowiek epoki masowej, zuniformizowany żołnierz ery wojen totalnych, uzbrojony nie w siłę ducha i konserwatywnych wartości, lecz w nowoczesną technikę i heroiczną koncepcję życia”.
Co się zaś tyczy samego Heideggera, niemałą awanturę o niego (która to już z kolei awantura w ostatnim 50-cio leciu) zainicjowało wydanie w tym roku niepublikowanych wcześniej „Czarnych Zeszytów” filozofa. Awanturę tą relacjonuje ostatni „Przegląd Polityczny”. Niektórzy jej uczestnicy czytający „Zeszyty” nie mają złudzeń: zaangażowanie Heideggera w narodowy socjalizm nie było tylko chwilowym zbłądzeniem lecz kwintesencją jego życia. Jeżeli w którymś momencie filozof odstąpił od narodowego socjalizmu, to tylko dlatego, że system ten okazał się za mało narodowo-socjalistyczny. Szeroko omawiane są także antysemickie wątki autora. Na tej podstawie niektórzy intelektualiści zupełnie na serio uważają, że jest to już zmierzch myśli niemieckiego filozofa, że będzie go trzeba wykreślić z podręczników filozofii i programów nauczania. Inni uspakajają, pisząc, że Czarne Zeszyty nie wnoszą na dobrą sprawę nic nowego do już od wielu dziesięcioleci znanej wiedzy na temat związków Heideggera z nazizmem i jego inklinacji antysemickich. Tak pisze m. in. polski heideggerysta Cezary Wodziński, który broni myśli niemieckiego filozofa, choć tłumaczy zarazem jego praktyczne zaangażowanie, przez pryzmat myśli. Zacytujmy Wodzińskiego (a cytat to podobny do refleksji Sloterdijka): „jedynym narodem, który zasługuje na miano dziejowego, są Niemcy. Właściwa mu niesamowitość – budząca grozę i podziw zarazem - zasadza się na jego dziejowej misji. Bycie dziejowym znaczy tu: bycie zdolnym do podjęcia przezwyciężenia metafizyki. Oto niesamowita wielkość jego losu”.
Podsumowując te wątki, uważam, że nowe odkrycia na temat Heideggera nie podkopią jego legendy a nawet ją wzbogacą. Bez wiadomości o decyzjach politycznych niemieckiego filozofa sama jego nauka byłaby niepełna, dopiero połączenie tych dwóch elementów: dzieło + biografia daje nam pełny obraz sytuacji, niezwykle ciekawą naukę o powikłaniach politycznych największego tuza myśli XX wieku, który choć sam był do gruntu apolityczny - zmagał się ze swoim niespokojnym duchem i dylematami ostatniego człowieka „końca historii”, a zmagając się miał też odwagę podjąć decyzję, nie tylko zadawać pytanie o „bycie”, ale również na nie odpowiedzieć, i to niezależnie od faktu czy uznamy, że się pomylił czy też nie.
Michał Graban