Katharsis i polityka – o wzajemnych zależnościach spraw doczesnych i ostatecznych w Polsce

Inter­pre­ta­cję ostat­nich wyda­rzeń poli­tycz­nych kraju doko­nu­ją­cych się na bazie kata­strofy smo­leń­skiej i jej remi­ni­scen­cji w postaci zamie­szek wokół krzyża na Kra­kow­skim Przed­mie­ściu można doko­ny­wać przez pry­zmat wza­jem­nych zależ­no­ści sfery sacrum i pro­fa­num, bie­żą­cej poli­tyki i spraw osta­tecz­nych.  Zro­zu­mie­nie tych zależ­no­ści być może pozwoli nam upo­rząd­ko­wać sądy doty­czące zawi­łej sytu­acji poli­tycz­nej kraju, roz­szy­fro­wać inten­cje głów­nych sił poli­tycz­nych i ich per­spek­tywy na przy­szłość. Choć o prze­sła­niu zwią­za­nym z ideą smo­leń­ską nie­prze­rwa­nie dys­ku­tuje się w Pol­sce od kliku mie­sięcy, w trak­cie wyra­ża­nych opi­nii for­mu­ło­wa­nych jest wiele nie­po­ro­zu­mień. Wyni­kają one z nie­wła­ści­wego rozu­mie­nia  takich ter­mi­nów jak kathar­sis, prze­łom, cezura, żałoba, śmierć, sprawy osta­teczne. Ich kon­se­kwen­cją jest nie­wła­ściwe rozu­mie­nie idei i sym­boli zwią­za­nych z chrze­ści­jań­stwem, takich jak krzyż (które pod­le­gają poli­tycz­nej instru­men­ta­li­za­cji), a także nie­zro­zu­mie­nie pod­staw funk­cjo­no­wa­nia etyki w życiu publicz­nym w opar­ciu o kanony cywi­li­za­cji łaciń­skiej. Dla przy­kładu w ostat­nim nume­rze „Nowego Pań­stwa” ideę smo­leń­skiego kathar­sis spro­wa­dza się do idei uświa­do­mie­nia oby­wa­teli pol­skich wobec faktu rosyj­skich mani­pu­la­cji zwią­za­nych ze smo­leń­skim śledz­twem. Wska­zuje się, że prze­łom ma ozna­czać zmianę spo­sobu postrze­ga­nia przez Pola­ków war­to­ści patrio­tycz­nych, anty­ko­mu­ni­stycz­nych czy samego PiS-u, który dotych­czas był wypa­czony.  Czy rze­czy­wi­ście można zawę­zić prze­łom doko­nany w psy­chice wspól­noty spo­łecz­nej wobec wyda­rze­nia o cha­rak­te­rze osio­wym jakim nie­wąt­pli­wie był 10 kwiet­nia 2010 do spo­sobu odbie­ra­nia tej czy innej siły politycznej ?

Klu­czową kwe­stią jest inter­pre­ta­cja tra­ge­dii smo­leń­skiej przez pry­zmat jej związku z ideą sacrum. Zwią­zek ten uwy­pu­kla katark­tyczny, prze­ło­mowy, cało­ściowy a także escha­to­lo­giczny cha­rak­ter tego wyda­rze­nia, który zapew­nia mu nie­zwy­kłą nośność spo­łeczną i trwałe zako­twi­cze­nie w świa­do­mo­ści pol­skiego spo­łe­czeń­stwa. Warto w tym momen­cie zwró­cić uwagę, że takich cało­ścio­wych punk­tów odnie­sie­nia nie daje się jed­nak łatwo instru­men­ta­li­zo­wać w celach poli­tycz­nych, przy­pi­su­jąc tej bądź innej for­ma­cji poli­tycz­nej, a ci któ­rzy tak czy­nią raczej nie osią­gają swo­ich zamierzeń.

Aby zro­zu­mieć tą zależ­ność warto przy­po­mnieć czym są war­to­ści trans­cen­dentne i ponad­cza­sowe w cywi­li­za­cji łaciń­skiej. Cywi­li­za­cja ta, zgod­nie z jej mode­lową wykład­nią gwa­ran­tuje auto­no­mię dwóch porząd­ków - trans­cen­dent­nego, który zwią­zany jest ze sferą sacrum oraz imma­nent­nego, któ­rej odpo­wiada sfera naszych ziem­skich trosk i pro­ble­mów pro­fa­num. Zgod­nie z prze­sła­niem dok­tryny chrze­ści­jań­skiej (która ufor­mo­wała się pod wpły­wem augu­styń­skiej kon­cep­cji dwóch państw) sprawy docze­sne podob­nie jak ponad­cza­sowe winny mieć zagwa­ran­to­wane nie­zbędne zakresy auto­no­mii, gdyż należą jakby do innych świa­tów, choć nawza­jem się warun­kują i funk­cjo­nują w sil­nej zależ­no­ści wzglę­dem sie­bie. War­to­ści etyczne zawie­szone są wysoko ponad real­nymi wyda­rze­niami sfery poli­tycz­nej, bo tylko taki roz­dział porząd­ków gwa­ran­tuje zacho­wa­nie etyki nie­ska­la­nej bie­żą­cymi roz­gryw­kami życia poli­tycz­nego. Co cie­kawe roz­dział ten akcep­tują także zwo­len­nicy nowo­żyt­nej dok­tryny reali­zmu poli­tycz­nego (Machia­velli, Hob­bes), któ­rzy gło­szą koniecz­ność uwol­nie­nia poli­tyki real­nej od sfery war­to­ści nie negu­jąc ist­nie­nia tych ostat­nich, a wręcz prze­ciw­nie uwa­ża­jąc je za ważne fun­da­menty życia publicz­nego. Warto też zwró­cić uwagę, że Kościół powszechny ufor­mo­wał na tej pod­sta­wie zasadę auto­no­mii insty­tu­cji Kościoła wzglę­dem struk­tur pań­stwo­wych, stoi on bowiem na grun­cie prze­sła­nia powszech­nego i uni­wer­sal­nego, bez róż­ni­co­wa­nia go na narody, pań­stwa, kul­tury czy inne kon­tek­sty spo­łeczne; naucza­nia, które jest zawsze aktu­alne i takie samo nie­za­leż­nie od domi­nu­ją­cego sys­temu politycznego.

Kata­strofa smo­leń­ska z 10 kwiet­nia 2010 roku posiada cha­rak­ter sakralny poprzez jej silny zwią­zek z ideą śmierci, która ma cha­rak­ter trans­cen­dentny i osta­teczny czyli escha­to­lo­giczny. Kata­strofa ode­brała życie przed­sta­wi­cie­lom róż­nych for­ma­cji poli­tycz­nych. W ciągu jed­nej sekundy zgi­nęły różne osoby nie­za­leż­nie od ich win i zasług, czy stali po tej czy innej stro­nie wojny „PO-PIS”, nie­za­leż­nie od faktu czy w ogóle w tej „polsko-polskiej” woj­nie uczest­ni­czyły.  Śmierć dotyka na równi każ­dego, bied­nych i boga­tych, spra­wie­dli­wych i łaj­da­ków. Każdy jest równy wobec jej wyro­ków, to doty­ka­jący nas palec boży, cał­ko­wi­cie dla nas nie­zro­zu­miały sąd nie z tego świata. Stąd idei śmierci nie daje się instru­men­ta­li­zo­wać w celach par­ty­ku­lar­nych, pod­po­rząd­ko­wy­wać jakimś ego­istycz­nym pobud­kom, a próby takich dzia­łań spo­ty­kają się ze zro­zu­miałą nie­chę­cią oto­cze­nia. Nasza wraż­li­wość karci pamię­tli­wość. Stąd nie wspo­mina się złych uczyn­ków oso­bie, która ode­szła z tego świata; podob­nie jak nie wypada zarzu­cać nie­au­ten­tycz­nych inten­cji oso­bom, które po śmierci wro­gów zapo­mi­nają im ich prze­wi­nie­nia. Doświad­cze­nie śmierci jed­no­czy, zachęca do odpusz­cze­nia win.

Nie­po­wo­dze­nie w pró­bach instru­men­ta­li­za­cji idei śmierci było udzia­łem wyda­rzeń poli­tycz­nych w naszym kraju. Bez­po­śred­nio po kata­stro­fie zaob­ser­wo­wać można było pewien auten­tyzm w odbio­rze jej prze­sła­nia mani­fe­stu­jący się spon­ta­nicz­no­ścią zacho­wań wspól­no­to­wych. Nieco póź­niej zaczęły się jed­nak pierw­sze próby arbi­tral­nej oceny jej wyro­ków czy­nione przez publi­cy­stów i ana­li­ty­ków poli­tycz­nych. Paweł Lisicki ogło­sił na  łamach „Rzecz­po­spo­li­tej”, że „nie byłoby dobrze, gdyby pre­zy­den­tura Lecha Kaczyń­skiego uto­nęła w kiczu wza­jem­nego pojed­na­nia”. Istotną cezurą była emi­sja filmu doku­men­tal­nego „Soli­darni 2010” Jana Pospie­szal­skiego zawę­ża­ją­cego (zgod­nie ze sta­ro­te­sta­men­to­wym prze­sła­niem naszych „star­szych braci w wie­rze”) tytu­łową ideę „soli­dar­no­ści” do „swo­ich” i suge­ru­ją­cego współ­od­po­wie­dzial­ność za kata­strofę Rosji i Plat­formy Oby­wa­tel­skiej. Poja­wiały się one także wypo­wie­dziach nie­któ­rych duchow­nych: „Dla­czego musimy pozo­sta­wać z gory­czą repre­zen­to­wa­nia nas przez ludzi, któ­rzy na świe­żym miej­scu bólu, mokrym od krwi, klę­czą nie­chluj­nie dla potrzeb socjo­tech­niki” –  wołał duchowny z prze­my­skiej kate­dry naza­jutrz po kata­stro­fie. W uję­ciach tych doko­ny­wano kate­go­ry­za­cji oby­wa­teli na lep­szych i gor­szych przyj­mu­jąc za punkt odnie­sie­nia ich sto­su­nek do zmar­łej osoby pre­zy­denta i kwe­stio­nu­jąc szcze­rość gestów żałob­nych. Wymow­nym potwier­dze­niem tej prak­tyki była czę­sto doko­ny­wana na łamach prasy nega­tywna walo­ry­za­cja słyn­nego zdję­cia ści­ska­ją­cych się w geście współ­czu­cia nad cia­łem zmar­łego pre­zy­denta w Smo­leń­sku pre­mie­rów: Tuska i Putina. W ostat­nim nume­rze „Nowego Pań­stwa” zdję­ciom tym towa­rzy­szą wymowne tytuły arty­ku­łów: „Straż­nicy smo­leń­skich tajem­nic” czy ”Biedni Polacy patrzą na Smoleńsk…”.

Przy­ta­cza­jąc powyż­sze opi­nie wypo­wia­dane przez publi­cy­stów nie mam zamiaru twier­dzić, iż pojed­na­nie w poli­tyce jest war­to­ścią nad­rzędną (jak twier­dzi choćby lewica czy demo-liberałowie). Wręcz prze­ciw­nie oso­bi­ście jestem gorąco przy­wią­zany do inter­pre­ta­cji poli­tyki z per­spek­tywy reali­zmu poli­tycz­nego, doko­ny­wa­nej przez pry­zmat kon­fliktu bądź wojny, sym­bo­li­zo­wa­nych prze­ciw­staw­no­ścią pojęć Carla Shmitta: „wróg” i „przy­ja­ciel”, które – zgod­nie z przy­ta­czaną na początku arty­kułu wykład­nią reali­zmu poli­tycz­nego - nie mają cha­rak­teru abso­lut­nego lecz doraźny, tak­tyczny, for­malny. Uwa­żam, że ta kate­go­ry­za­cja porząd­kuje życie publiczne i nadaje mu nie­zbędną dyna­mikę; powo­duje, że krew pły­nie szyb­ciej i odda­lamy się od widma demo­li­be­ral­nej miał­ko­ści. Tak­tykę tą z powo­dze­niem wdra­żał zresztą w życie sam pre­zes Prawa i Spra­wie­dli­wo­ści i czy­nił to odno­sząc liczne suk­cesy, co piszę bez cie­nia iro­nii. W przy­padku spo­łecz­nej absorp­cji kata­strofy smo­leń­skiej mamy jed­nak do czy­nie­nia z zupeł­nie innym typem doświad­cze­nia tj. doświad­cze­nia odwo­łu­ją­cego się do ponad­cza­so­wego i uni­wer­sal­nego porządku sacrum, i tym samym wymy­ka­ją­cego się tej doraź­nej i poli­tycz­nej kate­go­ry­za­cji. W tym porządku ina­czej niż w poli­tyce obo­wią­zuje zasada chrze­ści­jań­skiego miło­sier­dzia naka­zu­jąca miłość do osób, które skla­sy­fi­ko­wa­li­śmy jako wro­go­wie, nieprzyjaciele.

Przyj­rzymy się zatem z bli­ska tak­tyce, którą wzglę­dem kata­strofy smo­leń­skiej reali­zo­wał pre­zes Prawa i Spra­wie­dli­wo­ści, mając za punkt odnie­sie­nia scha­rak­te­ry­zo­waną powy­żej dwu­dziel­ność porząd­ków: sacrumpro­fa­num. Poli­ty­kowi od samego początku przy­pi­sy­wano dys­po­no­wa­nie klu­czem do przy­szło­ści kraju, stąd cała uwaga skie­ro­wana była na niego. Namasz­cze­nie J. Kaczyń­skiego do ode­gra­nia roli męża opatrz­no­ścio­wego mogłoby zakoń­czyć się suk­ce­sem, tylko wów­czas, gdyby nie było wyko­rzy­sty­wane celowo do tego przed­się­wzię­cia, gdyby nie nosiło śla­dów dzia­ła­nia inte­re­sow­nego i poli­tycz­nego. Naj­lep­szą tak­tyką dla poli­tyka utoż­sa­mia­nego ze „zwie­rzę­ciem poli­tycz­nym”, koja­rzo­nego z nie­wy­bred­nymi ata­kami na opo­nen­tów jest w takiej sytu­acji wyco­fa­nie, powiem wię­cej – wyco­fa­nie abso­lutne. I rze­czy­wi­ście trzeba skło­nić się ku tezie, że byłoby coś nie­zwy­kłego i ujmu­ją­cego gdy­by­śmy mieli już nigdy nie usły­szeć Pre­zesa PIS-u, bądź nigdy nie ujrzeć go w roli poli­tycz­nej. Jego osoba w spo­sób naj­peł­niej­szy wią­zała się prze­cież z ideą smo­leń­ską, jej pozy­tyw­nymi i nega­tyw­nymi kono­ta­cjami. Z jed­nej strony  wyzna­wana przez niego ide­olo­gia uosa­bia pol­skie resen­ty­menty romantyczno-niepodległościowe. Z dru­giej zaś to Jaro­sław Kaczyń­ski naj­sil­niej ze wszyst­kich poli­ty­ków ostat­nich dzie­się­cio­leci wpi­sy­wał się w opi­sy­wany powy­żej model reali­zmu poli­tycz­nego -poli­tyki, spro­wa­dzo­nej do kate­go­ry­za­cji „wróg-przyjaciel”, ini­cju­ją­cej wojnę polsko-polską, która choć dopro­wa­dziła do eli­mi­na­cji lewicy z pol­skiego życia publicz­nego, miała też ofiary. Gdyby ktoś taki się wyco­fał pozo­sta­wiłby ideę, o którą wal­czył nie­tkniętą i nie­ska­laną. Wynika stąd, że idea walki o patrio­tyczne ide­ały zosta­łaby wzmoc­niona gdyby zaprze­stano o nią zabie­gać po wyda­rze­niu o tak sil­nym prze­sła­niu, że nie spo­sób go niczym prze­li­cy­to­wać, nie spo­sób niczym popra­wiać. Wraz z kata­strofą smo­leń­ską prze­nosi się ona bowiem do sfery trans­cen­den­cji. Po „Dru­gim Katy­niu” można już tylko ….mil­czeć i stra­te­gia mil­cze­nia byłaby godna wytraw­nego gra­cza poli­tycz­nego, który nie waha się odwo­łać do środ­ków osta­tecz­nych, bo też staje wobec osta­tecz­nych wyzwań.

Pre­zes PIS zde­cy­do­wał się jed­nak na start w wybo­rach pre­zy­denc­kich. Możemy sobie oczy­wi­ście wyobra­zić, iż na sku­tek dobrze popro­wa­dzo­nej kam­pa­nii wybor­czej odnosi on zwy­cię­stwo i trzeba przy­znać, że tylko taka sytu­acja ozna­cza­łaby dla niego wyj­ście z twa­rzą. Gra była zatem bar­dzo ryzy­kowna. Kaczyń­ski przy­stą­pił do niej umie­jęt­nie, co ozna­czało - zgod­nie z naszki­co­waną w arty­kule wykład­nią wyda­rzeń smo­leń­skich – obra­nie stra­te­gii ciszy, spo­koju, pokory i pojed­na­nia, nie anga­żo­wa­nia  się w spory poli­tyczne i nie dania się spro­wo­ko­wać. Meta­mor­foza przy­no­siła mu pro­fity. Wła­ści­wie można powie­dzieć, że pre­zes PIS nie popeł­nił pod­czas kam­pa­nii więk­szego błędu poli­tycz­nego i został za to nagro­dzony dużym popar­ciem, jed­nak nie na tyle dużym aby wygrać wybory. I wła­śnie ta prze­grana  „o włos” bata­lia  spo­wo­do­wała, że zna­lazł się w sytu­acji bez wyjścia.

W tej sytu­acji pre­ze­sowi PiS nie pozo­staje już nic innego jak odwo­ły­wa­nie się do prak­tyk, które sto­so­wał wcze­śniej, zanim doszło do kata­strofy smo­leń­skiej, obna­ża­jąc jed­no­cze­śnie swoją nie­wia­ry­god­ność jako poli­tyka, który potrafi prze­pra­szać i zapo­wiada koniec wojny „polsko-polskiej”. Spro­wa­dzają się one do podej­mo­wa­nia ini­cja­tyw wpi­su­ją­cych się w pewną nar­ra­cję, która umoż­li­wia co prawda trwałe funk­cjo­no­wa­nia w pol­skim dys­kur­sie publicz­nym, jed­nak tylko na pew­nym, nie­prze­kra­czal­nym pozio­mie. Przy­kła­dem tych ini­cja­tyw jest popar­cie udzie­lone obroń­com krzyża na Kar­kow­skim Przed­mie­ściu, powo­ła­nie komi­sji par­la­men­tar­nej ds. wyja­śnie­nia przy­czyn kata­strofy smo­leń­skiej i cała masa tym podob­nych ini­cja­tyw, sta­no­wią­cych stałe lejt­mo­tywy pol­skiej poli­tyki, które zawsze będą gro­ma­dziły pewną liczbę wyznaw­ców. Kathar­sis smo­leń­ski ma jed­nak znacz­nie szer­szy zasięg oddzia­ły­wa­nia niż ci wyznawcy i obóz J. Kaczyń­skiego skłonny jest zago­spo­da­ro­wać jedy­nie skromną część iner­cji spo­łecz­nej będą­cej kon­se­kwen­cją tam­tego osio­wego wydarzenia.

Skoro wyda­rze­nie to było osiowe stąd w sto­sunku do niego obo­wią­zują kry­te­ria etyczne. Zasta­nówmy się zatem na chwilę mając za punkt odnie­sie­nia owe etyczne bądź ewan­ge­liczne kry­te­ria (a pamię­tajmy, że chrze­ści­jań­stwo karmi się miło­sier­dziem wobec nie­przy­ja­ciół) - jaki typ argu­men­ta­cji brzmi mniej fał­szy­wie w ogól­no­spo­łecz­nym odbio­rze: zawarty w wypo­wie­dziach wzy­wa­ją­cych do świę­tej i krwa­wej wojny o prawdę czy też zawarty w wypo­wie­dziach i ini­cja­ty­wach, które bazu­jąc na uni­wer­sal­nym cha­rak­te­rze smo­leń­skiego kathar­sis nawo­łują do spo­koju nad trum­nami. Patrząc z tej dru­giej, uni­wer­sal­nej i chrze­ści­jań­skiej per­spek­tywy trupy pole­głych sta­no­wią dla nas  groźne memento przed powro­tem do wojny „polsko-polskiej”, to pogro­że­nie pal­cem bożym i  wezwa­nie zza świa­tów do opa­mię­ta­nia. Śmierć prze­cież zrów­nuje wszystko i wszyst­kich, deza­wu­uje wszyst­kie dotych­cza­sowe kon­flikty i unie­waż­nia je wobec nie­prze­kra­czal­nej tajem­nicy niewypowiedzianego.

Spro­wa­dza­jąc zaś pro­blem do kry­te­riów poli­tycz­nych należy skło­nić się ku tezie, iż obo­zowi J. Kaczyń­skiego nie powio­dła się próba wyko­rzy­sta­nia nastro­jów poli­tycz­nych, które poja­wiły się po kata­stro­fie  na rzecz wła­snej for­ma­cji poli­tycz­nej; choć para­dok­sal­nie to ta for­ma­cja posia­dała klu­cze do sytu­acji poli­tycz­nej i przy umie­jęt­nie popro­wa­dzo­nej stra­te­gii mogła odnieść moralne zwy­cię­stwo, które po jakimś cza­sie prze­ku­łoby się na zwy­cię­stwo poli­tyczne. Powo­dem nie­po­wo­dze­nia była nie­wy­star­cza­jąca wia­ry­god­ność meta­mor­fozy, a już po prze­gra­nych wybo­rach - powrót do daw­nych metod poli­tycz­nych będą­cych w arse­nale for­ma­cji nie­pod­le­gło­ścio­wej kraju (ataki, pamię­tli­wość, postrze­ga­nie świata w kate­go­riach spi­sko­wych, nie­umie­jęt­ność osią­ga­nia kom­pro­misu), któ­rych głów­nym grze­chem jest nie­zro­zu­mie­nie cha­rak­te­ry­zo­wa­nej w arty­kule dwu­dziel­no­ści porządku sacrum i pro­fa­num, spraw docze­snych i ostatecznych.

W tej sytu­acji zga­dzam się z tymi ana­li­ty­kami życia poli­tycz­nego kraju, któ­rzy przy­rów­nują stra­te­gie poli­tyczne obozu smoleńsko-krzyżowego w Pol­sce do stra­te­gii sekty. Sekta ma dużą siłę oddzia­ły­wa­nia, posiada bar­dzo silne narzę­dzia wpływu i zachęca swych człon­ków do wyrze­czeń, siła oddzia­ły­wa­nie sekty doty­czy jed­nak wyłącz­nie „swo­ich”, sekta karmi się nie­chę­cią oto­cze­nia i sama tą nie­chęć sty­mu­luje; jej spo­iwa są tym sil­niej­sze w im więk­szym stop­niu udaje się wśród jej człon­ków wytwo­rzyć atmos­ferę oblę­żo­nej twier­dzy. Nie oddzia­łuje ona na zasa­dzie eks­plo­zji lecz implo­zji, czyli do wewnątrz. Jej ini­cja­tywy odwo­łują się do zasad par­ty­ku­la­ry­zmu i wyjąt­ko­wo­ści sprzecz­nej z uni­wer­sal­no­ścią naucza­nia papie­skiego. Choć ma ona gor­li­wych wyznaw­ców, szanse na prze­ję­cie wła­dzy przez sektę w ramach demo­kra­tycz­nych pro­ce­dur spa­dają do zera. Nie zna­czy to jed­nak, że smo­leń­ska sekta w prze­wi­dy­wal­nej przy­szło­ści może znik­nąć z pol­skiego życia poli­tycz­nego. Wręcz prze­ciw­nie, sto­so­wane przez nią sym­bole i środki per­swa­zji gwa­ran­tują jej trwałą obec­ność w świa­do­mo­ści spo­łecz­nej choć jedy­nie na pew­nym nie­prze­kra­czal­nym pozio­mie. Jej ist­nie­nie na pol­skiej sce­nie poli­tycz­nej będzie zatem kon­ser­wo­wać oś głów­nego sporu poli­tycz­nego prze­bie­ga­ją­cego w rela­cji PO-PIS, odgry­wa­jąc też rolę stra­szaka dla więk­szo­ści Pola­ków trak­tu­ją­cych PO jako mniej­sze zło, iż w grun­cie rze­czy nie ma alter­na­tywy dla rzą­dów for­ma­cji demokratyczno-liberalnej w kraju.

 

Michał Gra­ban