Po upływie kliku miesięcy od tragedii smoleńskiej można spojrzeć na to wydarzenie bardziej obiektywnie, na chłodno, z większym dystansem, pozwalając też sobie na odważniejsze sformułowania, które nie uchodziłyby w okresie żałoby. Poniższe, stały się dla mnie okazją do wypowiedzenia kwestii bardziej ogólnych dotyczących polskiego charakteru narodowego.
Zgadzam się z opinią, że tragedia smoleńska doskonale wpisuje się w schemat polskiego dyskursu publicznego a zwłaszcza naszych mitów narodowych i funkcjonujących w kraju nad Wisłą narracji. Jednocześnie jego osiowy, całościowy charakter nasuwa skojarzenia z wykładnią traumy, przełomu.
Zdarza się słyszeć opinie, że wydarzenie to było tak charakterystyczne dla Polski, że symbolizuje jej tragiczną tożsamość. Jednocześnie jego sens, choć doprowadzony tu zostaje do skrajności i uchwycony z perspektywy eschatologicznej niebezpiecznie ociera się o własny pastisz.
W wydarzeniach smoleńskich wszystko było typowe dla polskiej historii. Idea „lotu” symbolizująca rozmach, złudzenia nie ulegania prawom fizyki, romantycznego „mierzenia sił na zamiary”; bohaterstwa ale i nieodpowiedzialności, w końcu bolesnego kontaktu z rzeczywistością, upadku, kolejnego bezsensownego rozlewu krwi. To skrzyżowanie polskiego „jakoś to będzie” z brawurą i bohaterstwem. Nieraz w historii zachowywaliśmy się podobny sposób: podczas zrywów powstańczych (za wolność Waszą i Naszą), we wrześniu 1939 roku, pod czas Powstania Warszawskiego. W jeszcze większym stopniu związek tragedii smoleńskiej z polską tożsamością narodową unaocznia sam cel tej wizyty – związany z intencją oddania czci oficerom pomordowanym przez NKWD. Wątek ten wpisujący się w kontekst relacji polsko-rosyjskich jako nasuwający się wymownością skojarzeń często był poruszany po katastrofie nie tylko w polskich, ale i zagranicznych mediach.
Wyjątkowość zdarzenia i jego zgodność z polską narracją zapewniają mu niezwykłą nośność społeczną. Zdarzenie wzmacnia więź wśród Polaków, poprzez odwołanie do ceremonii żałobnych. W zachowaniach społecznych po 10 kwietnia wiele było spontaniczności: zebrania, przemarsze, pochody, palenie świeczek, wspólny udział w ceremoniach żałobnych, czy w końcu inicjatywy społeczne w ochronie krzyża upamiętniającego ofiary tragedii smoleńskiej na Krakowskim Przedmieściu. W oznakach tych postrzegano z reguły wyraz silnego zamanifestowania wspólnoty narodowej w wymiarze publicznym. Publicyści środowisk patriotycznych symptomy te postrzegali przez pryzmat głębi jako antidotum na płyciznę szerzącego się społeczeństwa konsumpcyjnego. Jak pisano w tygodniku Więź: „W dniach po 10 kwietnia zobaczyliśmy w nowym świetle znaczenie rytuału i ceremonii w sferze publicznej. Warto na to zwrócić uwagę, bo idzie to pod prąd współczesnym tendencjom do upatrywania w ceremoniach czegoś anachronicznego, zewnętrznego, zbędnego dodatku, często wręcz śmiesznego….”. T . Terlikowski kreślił na tym tle swoje kryterium podziału społecznego funkcjonującego w Polsce: „Dwie Polski istnieją. Jedna z nich jest patriotyczna, zakorzeniona w religii i skłonna do uniesień. Druga lęka się patriotyzmu, a żałobę uznaje za cyrk.” W wykładni Terlikowskiego za pośrednictwem tragedii smoleńskiej przemawia do Polski sam Bóg, jako do narodu wybranego, by jej przypomnieć o jej chrześcijańskich korzeniach i misji, którą winna odegrać w Europie; przestrzega jednocześnie Polskę, by nie uległa zachodniemu mirażowi i pozostała przy swych wartościach.
Siła przekazu społecznego tragedii smoleńskiej obserwowana była także w perspektywie międzynarodowej. Dołącza się ona do tych przekazów, które pokazują nas jako kraj tragiczny i wyjątkowy, w którym mają miejsce niezwykłe wydarzenia. Truizmem jest twierdzenie, że mamy kompleksy wobec Zachodu, bardzo nam zależy by o nas mówiono, by być na ustach Europy. W polskich mediach często przytacza się opnie zachodnich mediów o nas samych, słyszy się głosy rozgoryczenia, gdy jakieś wydarzenie, według nas istotne nie budzi zainteresowania na Zachodzie. Czasami ma się wrażenie, że jesteśmy „zewnątrz-sterowalni”, słuchamy innych bo nie wiemy za bardzo sami co myśleć o sobie, to symptomy narodu z kompleksami, dotkniętego kryzysem tożsamości.
Zarówno wewnętrzna, jak i zewnętrzna siła przekazu tragedii smoleńskiej związana jest z jej przesłaniem. Treścią naszej identyfikacji jest ofiara. Politolodzy zwracają uwagę, że kryterium „ofiary” urasta do rangi ważnego kryterium relacji międzynarodowych. Według koreańskiego politologa Jie-Hyun Lima silne eksponowanie tożsamości ofiarniczej wpisuje się w obserwowany na naszych oczach model ewolucji tożsamości narodowej, która przebiega od „kultu herosów do adoracji ofiar”. Zgodnie z tym uzasadnieniem o ile dawniej narody identyfikowały się ze swoimi zwycięstwami, o tyle obecnie chcą być postrzegane jako ofiary innych. Identyfikacja ta jest odmianą nowoczesnego (bądź raczej ponowoczesnego) nacjonalizmu stąd też paradoksalnie staje się czynnikiem wzmacniającym i spajającym polityczną podmiotowość. Zgodnie z kanonami ponowoczesnej obyczajowości wywyższa ideę „słabości” czyniąc zeń element siły przetargowej w relacjach między państwami. Koreański politolog klasyfikuje Polskę obok jego ojczyzny Korei jako państwa, których instynkt ofiarniczy rozwinięty jest w stopniu największym, po narodzie żydowskim.
Polski instynkt ofiarniczy kształtował się przez stulecia. Kluczowe znaczenie w jego uformowaniu odegrały idee romantyczne i insurekcyjne popularne w polskim społeczeństwie w XIX wieku. Sprzyjały częstym zrywom powstańczym, organizowanym pod wpływem impulsów emocjonalnych często bez rozpoznania sytuacji. Przyświecała im mesjanistyczna idea Polski odkupiciela narodów, kraju który niczym Chrystus przejdzie przez Golgotę, by zmartwychwstać pociągając za sobą odrodzenie wszystkich skrzywdzonych narodów. Tradycja ta przetrwała do XX wieku. I tak II Wojna Światowa utrwaliła obraz Polski (przedstawionej niegdyś w karykaturze francuskiej z 1939 roku), w której Hitler z pomocą Stalina przybijają ją do krzyża. Emanacją polskiego męczeństwa były wydarzenia szczególnie czczone we współczesnej polskiej polityce historycznej (uprawianej przez PIS i Instytut Pamięci Narodowej) takie jak Powstanie Warszawskie czy w końcu rozstrzelanie polskich oficerów w Katyniu przez NKWD. Związki przekazu smoleńskiego z ideą Polski romantycznej i insurekcyjnej są zatem oczywiste. Wynika z nich czytelny przekaz Polski afiszującej się swoimi ranami, promującej własne klęski powstańcze, rozlewy krwi, rzeczywiste bądź wyimaginowane cierpienia doznawane z rąk wroga, zaborcy bądź okupanta.
Ważną rolę w polskiej mitologii odgrywają czynniki geopolityczne związane jarzmem naszego położenia pomiędzy odwiecznymi wrogami Polski: Niemcami i Rosją. W różnych okresach czasu jedno państwo bądź drugie stawało się dla nas wrogiem bardziej zapiekłym, znienawidzonym i obdarzonym złą wolą. Jakikolwiek sojusz taktyczny zwierany z jednym z naszych sąsiadów uzasadniany był zasadą mniejszego zła, które czyhało ze strony naszego sąsiada. Zawsze jednak to było zło. Mitologizacja wroga stawała się silnym spoiwem polskiej wspólnoty narodowej osiąganym przy zastosowaniu środków propagandy. Naród polski w ujęciu tym pozostawał nieskazitelny, czysty, niewinny. Zasada ta paraliżuje próby racjonalnej kalkulacji politycznej, próby rozstrzygania problemów międzynarodowych z wykorzystaniem instrumentów politycznego realizmu, gdzie przy pomocy małych kroków, taktycznych porozumień państwo prowadzi grę polityczną i osiąga zamierzone cele. W taktyce politycznego realizmu dostrzegano ślady zdrady, zaprzaństwa. Ujęcie romantyczno-insurekcyjne skłonne jest złożyć byt narodowy na ołtarzu cnoty i dziewictwa; posłać na wojny miliony obywateli bądź porwać ich do powstańczej bądź rewolucyjnej irredenty.
Przykładem potwierdzającym tą tendencję była dyskusja jaka wybuchła latem zeszłego roku podczas obchodów 70-lecia wybuchu drugiej wojny światowej. Dyskusję zapoczątkowały rosyjskie media zmęczone ciągłym prezentowaniem Rosji w roli głównych winowajców wybuchu wojny przypominając, że w ramach złożonej sytuacji międzynarodowej okresu międzywojennego, każde z państw europejskich (tych starych i nowych, które dopiero co odzyskało niepodległość) prowadziło swoją grę: czyniła to Rosja, która walczyła o złamanie izolacjonizmu na arenie międzynarodowej ze strony państw bojących się widma rewolucji; ale czyniła to także i Polska, która wciśnięta klinem pomiędzy faszystowskie Niemcy i komunistyczną Rosję prowadziła dyplomatyczną grę z Niemcami, zawierając z nimi polityczne sojusze, jak choćby ten ze stycznia 1934 roku. Jednak tylko Polska czuje się dziś urażona gdy to się jej przypomina zaklinając się, że jest państwem, które w żadnym wypadku nie prowadziłoby negocjacji ze „zbrodniczymi reżimami”, które skrycie osaczyły Polskę i nastawały na jej krwawo wywalczoną suwerenność. Reakcja ta potwierdza, że prezentujemy dziś taktykę zabójczą dla polityki, starając się wymazać z pamięci nie tak znów częste ślady rozsądnej kalkulacji politycznej, do której - mimo wszystko - zdolne były przedwojenne elity polityczne II RP (minister Beck i inni), czego nie można niestety powiedzieć o elitach współczesnych. Zamiast chlubić się faktem, że przed wojną potrafiliśmy dogadywać się nawet z Niemcami ( podobnie jak w schyłkowym okresie zaborów z carską Rosją) i byliśmy liczącym się partnerem relacji międzynarodowych z którym chciano rozmawiać dzisiaj negujemy, że takie fakty w ogóle miały miejsce. Podobnie jak naród żydowski jesteśmy przeczuleni na swoim punkcie, łatwo nas urazić, oczekujemy od innych ciągłych przeprosin, tropimy wszelkie próby analizy historycznej, inne niż te które prezentują nas jako niewinną ofiarę zewnętrznej agresji, zarzucając im rewizjonizm. Zachowujemy się w podobny sposób jakbyśmy chcieli dać do zrozumienia, że najlepszym sposobem uprawiania polityki jest brak polityki; że jako naród wyposażony w „racje moralne” nie musimy, a nawet nie powinniśmy podejmować żadnych działań, zawierać wątpliwych sojuszy, które później sklasyfikowane zostaną przez pryzmat zdrady bądź działania niegodziwego. Zgodnie z kanonami polityki martyrologicznej najlepiej jest zatem po prostu „mieć rację” i egzaltować się własną niewinnością.
Wnioski te wykazują zgodność z tezami głoszonym często na forum portalu Koserwatyzm.pl, wpisują się one także w kryterium podziału zaproponowane przez A. Wielomskiego w artykule „Piłsudski i Dmowski po 70 latach”. Zgodnie z zaproponowanym uzasadnieniem o ile dziedzictwo Piłsudskiego należy utożsamić tradycję romantyczno-insurekcyjną, zgodnie z którą „ zadaniem polityki jest realizacja wzniosłych ideałów moralnych, a samo posiadanie racji etycznej jest ważniejsze niż dysponowanie realnymi środkami”; o tyle dziedzictwo Dmowskiego z tradycją konserwatywną, cechującą się „oparciem polityki na realnym układzie sił bez żadnego chciejstwa, bez wiary, że musimy wygrać, gdyż po naszej stronie są racje moralne”
Warto jednak zwrócić uwagę, że choć konserwatywno-endecka metoda opisu świata wciąż jest możliwa jako logiczna alternatywa w ocenie sytuacji politycznej, w rzeczywistości jest w głębokiej defensywie. Nie odwołuje się ona do haseł nośnych społecznie, nie wpisuje się łatwo w polskie schematy i uproszczenia; przyjęcie jej wymaga większego wysiłku intelektualnego na co zresztą zwraca uwagę również red. Wielomski. Jest ona zatem na marginesie dyskursu publicznego. W efekcie dochodzi do nieporozumień w jej interpretacji, a osobom które prezentują jej punkt widzenia przypisuje się często intencje lewicowe. W powszechnym odbiorze społecznym na antypodach antyrosyjskiego antykomunizmu nie leży bowiem jakaś opcja realistyczno-konserwatywna, lecz po prostu - liberalna lewica, która zgodnie z przytaczanymi na początku cytatami patriotycznych publicystów: drwi sobie z polskich tradycji i towarzyszących im ceremonii.
Mało tego, zarówno polscy, jak i zachodni analitycy za reprezentantów opcji konserwatywno-narodowej w Polsce uważają właśnie obóz Jarosława Kaczyńskiego. Zamęt semantyczny jest zatem w Polsce pełny i nie widać perspektyw aby go zmienić.
W rzeczywistości Polska podzieliła się zatem według kryterium Jarosława Kaczyńskiego oraz Instytutu Pamięci Narodowej, w którym miarą patriotyzmu jest czerpiący z dziedzictwa romantycznego niepodległościowy antykomunizm. Wszystkie siły polityczne i środowiska opiniotwórcze muszą się dostosować do tego schematu. Ich wiarygodność rozpatrywana jest niemal wyłącznie z perspektywy tego punktu odniesienia. Przekaz wzmacniają krasomówcze uzdolnienia patriotycznie i niepodległościowo nastrojonych polityków, dziennikarzy, intelektualistów, którzy dyskretnie zwracają uwagę, „kto po której stoi stronie”, „gdzie jesteśmy my a gdzie ZOMO”.
Warto też zwrócić uwagę, że insurekcyjno-romantyczna narracja doskonale się wpisuje w medialno-komunikacyjny charakter dokonujących się na naszych oczach przeobrażeń cywilizacyjnych. Zgodnie z ich wykładnią współczesne procesy decyzyjne nie są kreowane odgórnie przez elity władzy (jak to jest prezentowane w tradycyjnej, konserwatywnej szkole realizmu politycznego), lecz oddolnie przez społeczne emocje i skojarzenia kształtujące mity społeczne.
Polska martyrologia narodowa na trwale zawładnęła zatem polskim dyskursem publicznym. Ulega jej całe polskie społeczeństwo, choć w najsilniejszym stopniu różne odłamy prawicy niepodległościowej oraz paradoksalnie - środowiska kościelne. Warto w tym kontekście przywołać na koniec kilka opinii z jednej z ciekawszych publikacji, która ukazała się bezpośrednio po katastrofie smoleńskiej, a była napisana przez Agatę Bielik-Robson i opublikowana na łamach lewicowej „Krytyki Politycznej”. W swoim prześmiewczym artykule na temat mesjanizmu reprezentowanego przez cytowanego już T. Terlikowskiego Totem i tabu. Polskiej tanatologii ciąg dalszy autorka zwraca uwagę, że Polski mesjanizm stoi w sprzeczności z powszechnym nauczaniem Kościoła Katolickiego. Wnioski autorki są jednak ciekawe także z uwagi na zgodność z ową konserwatywną krytyką polskiej szkoły romantycznej, którą naszkicowałem w artykule. Autorka wykazuje bowiem związek liberalnie nastawionego polskiego społeczeństwa w coraz większym stopniu skłaniającego się w kierunku wartości konsumpcyjnej Europy z myśleniem martyrologicznym reprezentowanym przez rodzimych antykomunistów. Aby zrozumieć tą zależność warto odwołać się do freudowskiej koncepcji żałoby po śmierci ojca interpretowanej przez pryzmat resentymentu wobec wartości które on reprezentował. W zaproponowanym ujęciu celebracja uroczystości żałobnych stymulowana jest wyrzutami sumienia społeczeństwa, które w rzeczywistości nie utożsamia się z nim, a jego nauki są dla niego zbyt konserwatywne, wymagające bądź obciachowe. Charakterystyczne dla polskiego dyskursu publicznego manifestowanie silnego związku wartości patriotycznych z celebracją o charakterze żałobnym symbolizuje akt ich uśmiercenia w życiu realnym. Paradoksalnie wychodzi na jaw, że liberalizm wraz z antykomunistycznym patriotyzmem to jakby dwie strony tego samego medalu. Żałoba zakłóca tu czas beztroskiej zabawy, podobnie jak po karnawale następuje czas postu. Polskie społeczeństwo pragnie posypać głowę popiołem w trakcie zbiorowych rekolekcji urządzanych dla upamiętnienia ofiar tragedii tylko po to by następnie stać się już w pełni nowoczesnym i zintegrowanym z Zachodem społeczeństwem konsumpcyjnym. Myślenie takie jest konsekwencją spłyconego podejścia do sfery wartości, w którym sprowadzone są one do kategorii atawistycznych odgrywających istotną rolę w społeczeństwach prymitywnych. Celebracja żałoby to rytuał wspólnotowy odprawiany dla uspokojenia duchów przodków, uspokojenia własnych wyrzutów sumienia. Po rytuale wszystko wraca do normy, nie pociąga on za sobą żadnej trwałej zmiany ani strategii realizowanych w życiu codziennym. Myślenie to nie stanowi przyczynku do podejmowania stałego trudu na rzecz przebudowy struktur państwowych i myślenia pozytywnego, takiego choćby jakie reprezentowali kiedyś - również przecież odwołujący się do sfery mitu - polscy konserwatyści oraz obóz Romana Dmowskiego. Teza T. Terlikowskiego o zasadniczej przeciwstawności obozu patriotyczno-żałobnego i liberalno-konformistycznego (egzemplifikowana ostatnio barwnym konfliktem wokół prezydenckiego krzyża) oparta jest na błędnych przesłankach. Oba bieguny stanowią tu przeciwieństwa iluzoryczne w ramach jednego obozu, choć silnie generujące się nawzajem z wykorzystaniem obfitych środków semantycznych, którym ulega przeważająca część polskiego społeczeństwa.
Jakie są zatem perspektywy dla polskiej polityki, jakie szanse na jej wydźwignięcie z zaklętego kręgu pojęć i semiotycznych symulacji ? Ideologia polskiego cierpiętnictwa narodowego jest tak silna, że zaczyna się wymykać spod kontroli. Katastrofa smoleńska utrwaliła polskie schematy narracyjne, utrwaliła je jednak w formie tragi-komicznej; doprowadzając do absurdu uczyniła z nich farsę narodu, który chcąc być na ustach świata, decyduje się na bohaterski, ułański lot własnych elit politycznych bez zachowania elementarnych standardów bezpieczeństwa i racjonalnej kalkulacji. W efekcie zdarzenie to przelicytowało wszystko. Było tak charakterystyczne dla Polski, że gdyby nie wydarzyło się na prawdę trzeba by je wymyślić.
Co nas jeszcze czeka po 10 kwietnia, czym możemy jeszcze zadziwić świat ? Kolejne klęski i ofiary ? Możemy być mistrzami ofiarnictwa i wyspecjalizować się w byciu ofiarą narodową; narodem, któremu przystają wyłącznie klęski i z klęsk czyni własne zwycięstwa.
A może nadszedł czas aby się otrząsnąć z letargu.
Michał Graban