O polskim cierpiętnictwie narodowym raz jeszcze

Po upły­wie kliku mie­sięcy od tra­ge­dii smo­leń­skiej można spoj­rzeć na to wyda­rze­nie bar­dziej obiek­tyw­nie, na chłodno, z więk­szym dystan­sem, pozwa­la­jąc też sobie na odważ­niej­sze sfor­mu­ło­wa­nia, które nie ucho­dzi­łyby w okre­sie żałoby. Poniż­sze, stały się dla mnie oka­zją do wypo­wie­dze­nia kwe­stii bar­dziej ogól­nych doty­czą­cych pol­skiego cha­rak­teru narodowego.

Zga­dzam się z opi­nią, że tra­ge­dia smo­leń­ska dosko­nale wpi­suje się w sche­mat pol­skiego dys­kursu publicz­nego a zwłasz­cza naszych mitów naro­do­wych i funk­cjo­nu­ją­cych w kraju nad Wisłą nar­ra­cji. Jed­no­cze­śnie jego osiowy, cało­ściowy cha­rak­ter nasuwa sko­ja­rze­nia z wykład­nią traumy, przełomu.

Zda­rza  się sły­szeć  opi­nie, że wyda­rze­nie to było tak cha­rak­te­ry­styczne dla Pol­ski, że sym­bo­li­zuje jej tra­giczną toż­sa­mość. Jed­no­cze­śnie jego sens, choć dopro­wa­dzony tu  zostaje do skraj­no­ści i uchwy­cony z per­spek­tywy escha­to­lo­gicz­nej nie­bez­piecz­nie ociera się o wła­sny pastisz.

W wyda­rze­niach smo­leń­skich wszystko było typowe dla pol­skiej histo­rii. Idea „lotu” sym­bo­li­zu­jąca roz­mach, złu­dze­nia nie ule­ga­nia pra­wom fizyki, roman­tycz­nego „mie­rze­nia sił na zamiary”; boha­ter­stwa ale i nie­od­po­wie­dzial­no­ści, w końcu bole­snego kon­taktu z rze­czy­wi­sto­ścią, upadku, kolej­nego bez­sen­sow­nego roz­lewu krwi. To skrzy­żo­wa­nie pol­skiego „jakoś to będzie” z bra­wurą i boha­ter­stwem. Nie­raz w histo­rii zacho­wy­wa­li­śmy się podobny spo­sób: pod­czas zry­wów powstań­czych (za wol­ność Waszą i Naszą), we wrze­śniu 1939 roku, pod czas Powsta­nia War­szaw­skiego.  W jesz­cze więk­szym stop­niu zwią­zek tra­ge­dii smo­leń­skiej z pol­ską toż­sa­mo­ścią naro­dową una­ocz­nia sam cel tej wizyty – zwią­zany z inten­cją odda­nia czci ofi­ce­rom pomor­do­wa­nym przez NKWD. Wątek ten wpi­su­jący się w kon­tekst rela­cji polsko-rosyjskich jako  nasu­wa­jący się wymow­no­ścią sko­ja­rzeń czę­sto był poru­szany po kata­stro­fie nie tylko w pol­skich, ale i zagra­nicz­nych mediach.

Wyjąt­ko­wość zda­rze­nia i jego zgod­ność z pol­ską nar­ra­cją zapew­niają mu nie­zwy­kłą nośność spo­łeczną. Zda­rze­nie wzmac­nia więź wśród Pola­ków, poprzez odwo­ła­nie do cere­mo­nii żałob­nych.  W zacho­wa­niach spo­łecz­nych po  10 kwiet­nia wiele było spon­ta­nicz­no­ści: zebra­nia, prze­mar­sze, pochody, pale­nie świe­czek, wspólny udział w cere­mo­niach żałob­nych, czy w końcu ini­cja­tywy spo­łeczne w ochro­nie krzyża upa­mięt­nia­ją­cego ofiary tra­ge­dii smo­leń­skiej na Kra­kow­skim Przed­mie­ściu. W ozna­kach tych postrze­gano z reguły wyraz sil­nego zama­ni­fe­sto­wa­nia wspól­noty naro­do­wej w wymia­rze publicz­nym. Publi­cy­ści śro­do­wisk patrio­tycz­nych symp­tomy te postrze­gali przez pry­zmat głębi jako anti­do­tum na pły­ci­znę sze­rzą­cego się spo­łe­czeń­stwa kon­sump­cyj­nego.  Jak pisano w tygo­dniku Więź: „W dniach po 10 kwiet­nia zoba­czy­li­śmy w nowym świe­tle zna­cze­nie rytu­ału i cere­mo­nii w sfe­rze publicz­nej. Warto na to zwró­cić uwagę, bo idzie to pod prąd współ­cze­snym ten­den­cjom  do upa­try­wa­nia w cere­mo­niach cze­goś ana­chro­nicz­nego, zewnętrz­nego, zbęd­nego dodatku, czę­sto wręcz śmiesz­nego….”. T . Ter­li­kow­ski kre­ślił na tym tle swoje kry­te­rium podziału spo­łecz­nego funk­cjo­nu­ją­cego w Pol­sce: „Dwie Pol­ski ist­nieją. Jedna z nich jest patrio­tyczna, zako­rze­niona w reli­gii i skłonna do unie­sień. Druga lęka się patrio­ty­zmu, a żałobę uznaje za cyrk.” W wykładni Ter­li­kow­skiego za pośred­nic­twem tra­ge­dii smo­leń­skiej prze­ma­wia do Pol­ski sam Bóg, jako do narodu wybra­nego, by jej przy­po­mnieć o jej chrze­ści­jań­skich korze­niach i misji, którą winna ode­grać w Euro­pie;  prze­strzega jed­no­cze­śnie Pol­skę, by nie ule­gła zachod­niemu mira­żowi i pozo­stała przy swych wartościach.

Siła prze­kazu spo­łecz­nego tra­ge­dii smo­leń­skiej obser­wo­wana była także w per­spek­ty­wie mię­dzy­na­ro­do­wej. Dołą­cza się ona do tych prze­ka­zów, które poka­zują nas jako kraj tra­giczny i wyjąt­kowy, w któ­rym mają miej­sce nie­zwy­kłe wyda­rze­nia. Tru­izmem jest twier­dze­nie, że mamy   kom­pleksy wobec Zachodu, bar­dzo nam zależy by o nas mówiono, by być na ustach Europy. W pol­skich mediach czę­sto przy­ta­cza się opnie zachod­nich mediów o nas samych, sły­szy się głosy roz­go­ry­cze­nia, gdy jakieś wyda­rze­nie, według nas istotne nie budzi zain­te­re­so­wa­nia na Zacho­dzie. Cza­sami ma się wra­że­nie, że jeste­śmy „zewnątrz-sterowalni”, słu­chamy innych bo nie wiemy za bar­dzo sami co myśleć o sobie, to symp­tomy narodu z kom­plek­sami, dotknię­tego kry­zy­sem tożsamości.

Zarówno wewnętrzna, jak i zewnętrzna siła prze­kazu tra­ge­dii smo­leń­skiej zwią­zana jest z jej prze­sła­niem. Tre­ścią naszej iden­ty­fi­ka­cji jest ofiara. Poli­to­lo­dzy zwra­cają uwagę, że kry­te­rium „ofiary” ura­sta do rangi waż­nego kry­te­rium rela­cji mię­dzy­na­ro­do­wych. Według kore­ań­skiego poli­to­loga Jie-Hyun Lima silne eks­po­no­wa­nie toż­sa­mo­ści ofiar­ni­czej wpi­suje się w obser­wo­wany na naszych oczach model ewo­lu­cji toż­sa­mo­ści naro­do­wej, która prze­biega od „kultu hero­sów do ado­ra­cji ofiar”. Zgod­nie z tym uza­sad­nie­niem o ile daw­niej narody iden­ty­fi­ko­wały się ze swo­imi zwy­cię­stwami, o tyle obec­nie chcą być postrze­gane jako ofiary innych. Iden­ty­fi­ka­cja ta jest odmianą nowo­cze­snego (bądź raczej pono­wo­cze­snego) nacjo­na­li­zmu stąd też para­dok­sal­nie staje się czyn­ni­kiem wzmac­nia­ją­cym i spa­ja­ją­cym poli­tyczną pod­mio­to­wość.  Zgod­nie z kano­nami pono­wo­cze­snej oby­cza­jo­wo­ści wywyż­sza  ideę „sła­bo­ści” czy­niąc zeń ele­ment siły prze­tar­go­wej w rela­cjach mię­dzy pań­stwami. Kore­ań­ski poli­to­log kla­sy­fi­kuje Pol­skę obok jego ojczy­zny Korei jako pań­stwa, któ­rych instynkt ofiar­ni­czy roz­wi­nięty jest w stop­niu naj­więk­szym, po naro­dzie żydowskim.

Pol­ski instynkt ofiar­ni­czy kształ­to­wał się przez stu­le­cia. Klu­czowe zna­cze­nie w jego ufor­mo­wa­niu ode­grały idee roman­tyczne i insu­rek­cyjne popu­larne w pol­skim spo­łe­czeń­stwie w XIX wieku. Sprzy­jały czę­stym zry­wom powstań­czym, orga­ni­zo­wa­nym pod wpły­wem impul­sów emo­cjo­nal­nych czę­sto bez roz­po­zna­nia sytu­acji. Przy­świe­cała im mesja­ni­styczna idea Pol­ski odku­pi­ciela naro­dów, kraju który niczym Chry­stus przej­dzie przez Gol­gotę, by zmar­twych­wstać pocią­ga­jąc za sobą odro­dze­nie wszyst­kich skrzyw­dzo­nych naro­dów. Tra­dy­cja ta prze­trwała do XX wieku. I tak II Wojna Świa­towa utrwa­liła obraz Pol­ski (przed­sta­wio­nej nie­gdyś w kary­ka­tu­rze fran­cu­skiej z 1939 roku), w któ­rej Hitler z pomocą Sta­lina przy­bi­jają ją do krzyża. Ema­na­cją pol­skiego męczeń­stwa były wyda­rze­nia szcze­gól­nie czczone we współ­cze­snej pol­skiej poli­tyce histo­rycz­nej (upra­wia­nej przez PIS i Insty­tut Pamięci Naro­do­wej) takie jak Powsta­nie War­szaw­skie czy w końcu roz­strze­la­nie pol­skich ofi­ce­rów w Katy­niu przez NKWD. Związki prze­kazu smo­leń­skiego z ideą Pol­ski roman­tycz­nej i insu­rek­cyj­nej są zatem oczy­wi­ste. Wynika z nich czy­telny prze­kaz Pol­ski  afi­szu­ją­cej się swo­imi ranami, pro­mu­ją­cej wła­sne klę­ski powstań­cze, roz­lewy krwi, rze­czy­wi­ste bądź wyima­gi­no­wane cier­pie­nia dozna­wane z rąk wroga, zaborcy bądź okupanta.

Ważną rolę w pol­skiej mito­lo­gii odgry­wają czyn­niki geo­po­li­tyczne zwią­zane jarz­mem naszego poło­że­nia pomię­dzy odwiecz­nymi wro­gami Pol­ski: Niem­cami i Rosją. W róż­nych okre­sach czasu  jedno pań­stwo bądź dru­gie sta­wało się dla nas wro­giem bar­dziej zapie­kłym, znie­na­wi­dzo­nym i obda­rzo­nym złą wolą. Jaki­kol­wiek sojusz tak­tyczny zwie­rany z jed­nym z naszych sąsia­dów  uza­sad­niany był zasadą mniej­szego zła, które czy­hało ze strony naszego sąsiada. Zawsze jed­nak to było zło. Mito­lo­gi­za­cja wroga sta­wała się sil­nym spo­iwem pol­skiej wspól­noty naro­do­wej osią­ga­nym przy zasto­so­wa­niu środ­ków pro­pa­gandy. Naród pol­ski w uję­ciu tym pozo­sta­wał nie­ska­zi­telny, czy­sty, nie­winny. Zasada ta para­li­żuje próby racjo­nal­nej kal­ku­la­cji poli­tycz­nej, próby roz­strzy­ga­nia pro­ble­mów mię­dzy­na­ro­do­wych z wyko­rzy­sta­niem instru­men­tów poli­tycz­nego reali­zmu, gdzie przy pomocy małych kro­ków, tak­tycz­nych poro­zu­mień pań­stwo pro­wa­dzi grę poli­tyczną i osiąga zamie­rzone cele. W tak­tyce poli­tycz­nego reali­zmu dostrze­gano ślady zdrady, zaprzań­stwa. Uję­cie romantyczno-insurekcyjne skłonne jest zło­żyć byt naro­dowy na ołta­rzu cnoty i dzie­wic­twa; posłać na wojny miliony oby­wa­teli bądź porwać ich do powstań­czej bądź rewo­lu­cyj­nej irredenty.

Przy­kła­dem potwier­dza­ją­cym tą ten­den­cję była dys­ku­sja jaka wybu­chła latem zeszłego roku pod­czas obcho­dów  70-lecia wybu­chu dru­giej wojny świa­to­wej. Dys­ku­sję zapo­cząt­ko­wały rosyj­skie media zmę­czone cią­głym pre­zen­to­wa­niem Rosji w roli głów­nych wino­waj­ców wybu­chu wojny przy­po­mi­na­jąc, że w ramach zło­żo­nej sytu­acji mię­dzy­na­ro­do­wej okresu mię­dzy­wo­jen­nego, każde z państw euro­pej­skich (tych sta­rych i nowych, które dopiero co odzy­skało nie­pod­le­głość) pro­wa­dziło swoją grę: czy­niła to Rosja, która wal­czyła o zła­ma­nie izo­la­cjo­ni­zmu na are­nie mię­dzy­na­ro­do­wej ze strony państw boją­cych się widma rewo­lu­cji; ale czy­niła to także i Pol­ska, która wci­śnięta kli­nem pomię­dzy faszy­stow­skie Niemcy i komu­ni­styczną Rosję pro­wa­dziła dyplo­ma­tyczną grę z Niem­cami, zawie­ra­jąc z nimi poli­tyczne soju­sze, jak choćby ten ze stycz­nia 1934 roku. Jed­nak tylko Pol­ska czuje się dziś ura­żona gdy to się jej przy­po­mina zakli­na­jąc się, że jest pań­stwem, które w żad­nym wypadku nie pro­wa­dzi­łoby nego­cja­cji ze „zbrod­ni­czymi reżi­mami”, które skry­cie osa­czyły Pol­skę i nasta­wały na jej krwawo wywal­czoną suwe­ren­ność.  Reak­cja ta potwier­dza, że pre­zen­tu­jemy dziś tak­tykę zabój­czą dla poli­tyki, sta­ra­jąc się wyma­zać z pamięci nie tak znów czę­ste ślady roz­sąd­nej kal­ku­la­cji poli­tycz­nej, do któ­rej - mimo wszystko - zdolne były przed­wo­jenne elity poli­tyczne II RP (mini­ster Beck i inni), czego nie można nie­stety powie­dzieć o eli­tach współ­cze­snych. Zamiast chlu­bić się fak­tem, że przed wojną potra­fi­li­śmy doga­dy­wać się nawet z Niem­cami ( podob­nie jak w schył­ko­wym okre­sie zabo­rów z car­ską Rosją)  i byli­śmy liczą­cym się part­ne­rem rela­cji mię­dzy­na­ro­do­wych z któ­rym chciano roz­ma­wiać dzi­siaj negu­jemy, że takie fakty w ogóle miały miej­sce. Podob­nie jak naród żydow­ski jeste­śmy prze­czu­leni na swoim punk­cie, łatwo nas ura­zić, ocze­ku­jemy od innych cią­głych prze­pro­sin, tro­pimy wszel­kie próby ana­lizy histo­rycz­nej, inne niż te które pre­zen­tują nas jako nie­winną ofiarę zewnętrz­nej agre­sji, zarzu­ca­jąc im rewi­zjo­nizm. Zacho­wu­jemy się w podobny spo­sób jak­by­śmy chcieli dać do zro­zu­mie­nia, że naj­lep­szym spo­so­bem upra­wia­nia poli­tyki jest brak poli­tyki; że jako naród wypo­sa­żony w „racje moralne” nie musimy, a nawet nie powin­ni­śmy podej­mo­wać żad­nych dzia­łań, zawie­rać wąt­pli­wych soju­szy, które póź­niej skla­sy­fi­ko­wane zostaną przez pry­zmat zdrady bądź dzia­ła­nia nie­go­dzi­wego. Zgod­nie z kano­nami poli­tyki mar­ty­ro­lo­gicz­nej naj­le­piej jest zatem po pro­stu „mieć rację” i egzal­to­wać się wła­sną niewinnością.

Wnio­ski te wyka­zują zgod­ność z tezami gło­szo­nym czę­sto na forum por­talu Koserwatyzm.pl, wpi­sują się one także w kry­te­rium podziału zapro­po­no­wane przez A. Wie­lom­skiego w arty­kule „Pił­sud­ski i Dmow­ski po 70 latach”. Zgod­nie z zapro­po­no­wa­nym uza­sad­nie­niem  o ile dzie­dzic­two Pił­sud­skiego  należy utoż­sa­mić tra­dy­cję romantyczno-insurekcyjną, zgod­nie z którą „ zada­niem poli­tyki jest reali­za­cja wznio­słych ide­ałów moral­nych, a samo posia­da­nie racji etycz­nej jest waż­niej­sze niż dys­po­no­wa­nie real­nymi środ­kami”; o tyle dzie­dzic­two Dmow­skiego z  tra­dy­cją kon­ser­wa­tywną, cechu­jącą się „opar­ciem poli­tyki na real­nym ukła­dzie sił  bez żad­nego chciej­stwa, bez wiary, że musimy wygrać, gdyż po naszej stro­nie są racje moralne

Warto jed­nak zwró­cić uwagę, że choć konserwatywno-endecka metoda opisu świata wciąż jest moż­liwa jako logiczna alter­na­tywa w oce­nie sytu­acji poli­tycz­nej, w rze­czy­wi­sto­ści jest w głę­bo­kiej defen­sy­wie. Nie odwo­łuje się ona do haseł nośnych spo­łecz­nie, nie wpi­suje się łatwo w pol­skie sche­maty i uprosz­cze­nia; przy­ję­cie jej wymaga więk­szego wysiłku inte­lek­tu­al­nego na co zresztą zwraca uwagę rów­nież red. Wie­lom­ski. Jest ona zatem na mar­gi­ne­sie dys­kursu publicz­nego. W efek­cie docho­dzi do nie­po­ro­zu­mień w jej inter­pre­ta­cji, a oso­bom które pre­zen­tują jej punkt widze­nia  przy­pi­suje się czę­sto inten­cje lewi­cowe. W powszech­nym odbio­rze spo­łecz­nym na anty­po­dach anty­ro­syj­skiego anty­ko­mu­ni­zmu nie leży bowiem jakaś opcja realistyczno-konserwatywna, lecz po pro­stu - libe­ralna lewica, która zgod­nie z przy­ta­cza­nymi na początku cyta­tami patrio­tycz­nych publi­cy­stów: drwi sobie z pol­skich tra­dy­cji i towa­rzy­szą­cych im ceremonii.

Mało tego, zarówno pol­scy, jak i zachodni ana­li­tycy za repre­zen­tan­tów opcji konserwatywno-narodowej w Pol­sce uwa­żają wła­śnie obóz Jaro­sława Kaczyń­skiego. Zamęt seman­tyczny jest zatem w Pol­sce pełny i nie widać per­spek­tyw aby go zmienić.

W rze­czy­wi­sto­ści Pol­ska podzie­liła się zatem według kry­te­rium Jaro­sława Kaczyń­skiego oraz Insty­tutu Pamięci Naro­do­wej, w któ­rym miarą patrio­ty­zmu jest czer­piący z dzie­dzic­twa roman­tycz­nego nie­pod­le­gło­ściowy anty­ko­mu­nizm. Wszyst­kie siły poli­tyczne i śro­do­wi­ska opi­nio­twór­cze muszą się dosto­so­wać do tego sche­matu. Ich wia­ry­god­ność roz­pa­try­wana jest nie­mal wyłącz­nie z per­spek­tywy tego punktu odnie­sie­nia. Prze­kaz wzmac­niają kra­so­mów­cze uzdol­nie­nia patrio­tycz­nie i nie­pod­le­gło­ściowo nastro­jo­nych poli­ty­ków, dzien­ni­ka­rzy, inte­lek­tu­ali­stów, któ­rzy dys­kret­nie zwra­cają uwagę, „kto po któ­rej stoi stro­nie”, „gdzie jeste­śmy my a gdzie ZOMO”.

Warto też zwró­cić uwagę, że insurekcyjno-romantyczna nar­ra­cja dosko­nale się wpi­suje w medialno-komunikacyjny cha­rak­ter doko­nu­ją­cych się na naszych oczach prze­obra­żeń cywi­li­za­cyj­nych. Zgod­nie z ich wykład­nią współ­cze­sne pro­cesy decy­zyjne nie są kre­owane  odgór­nie przez elity wła­dzy (jak to jest pre­zen­to­wane w tra­dy­cyj­nej, kon­ser­wa­tyw­nej szkole reali­zmu poli­tycz­nego), lecz oddol­nie przez spo­łeczne emo­cje i sko­ja­rze­nia kształ­tu­jące mity społeczne.

Pol­ska mar­ty­ro­lo­gia naro­dowa na trwale zawład­nęła zatem pol­skim dys­kur­sem publicz­nym. Ulega jej całe pol­skie spo­łe­czeń­stwo, choć w naj­sil­niej­szym stop­niu różne odłamy pra­wicy nie­pod­le­gło­ścio­wej oraz para­dok­sal­nie - śro­do­wi­ska kościelne. Warto w tym kon­tek­ście przy­wo­łać na koniec kilka opi­nii z jed­nej z cie­kaw­szych publi­ka­cji, która uka­zała się bez­po­śred­nio po kata­stro­fie smo­leń­skiej, a była napi­sana przez Agatę Bielik-Robson i opu­bli­ko­wana na łamach lewi­co­wej „Kry­tyki Poli­tycz­nej”. W swoim prze­śmiew­czym arty­kule na temat mesja­ni­zmu repre­zen­to­wa­nego przez cyto­wa­nego już T. Ter­li­kow­skiego Totem i tabu. Pol­skiej tana­to­lo­gii ciąg dal­szy autorka zwraca uwagę, że Pol­ski mesja­nizm stoi w sprzecz­no­ści z powszech­nym naucza­niem Kościoła Kato­lic­kiego. Wnio­ski autorki są jed­nak cie­kawe także z uwagi na zgod­ność z ową kon­ser­wa­tywną kry­tyką pol­skiej szkoły roman­tycz­nej, którą naszki­co­wa­łem w arty­kule. Autorka wyka­zuje bowiem zwią­zek libe­ral­nie nasta­wio­nego pol­skiego spo­łe­czeń­stwa w coraz więk­szym stop­niu skła­nia­ją­cego się w kie­runku war­to­ści kon­sump­cyj­nej Europy z myśle­niem mar­ty­ro­lo­gicz­nym repre­zen­to­wa­nym przez rodzi­mych anty­ko­mu­ni­stów. Aby zro­zu­mieć tą zależ­ność warto odwo­łać się do freu­dow­skiej kon­cep­cji żałoby po śmierci ojca inter­pre­to­wa­nej przez pry­zmat resen­ty­mentu wobec war­to­ści które on repre­zen­to­wał. W zapro­po­no­wa­nym uję­ciu cele­bra­cja uro­czy­sto­ści żałob­nych sty­mu­lo­wana jest wyrzu­tami sumie­nia spo­łe­czeń­stwa, które w rze­czy­wi­sto­ści nie utoż­sa­mia się z nim, a jego nauki są dla niego zbyt kon­ser­wa­tywne, wyma­ga­jące bądź obcia­chowe. Cha­rak­te­ry­styczne dla pol­skiego dys­kursu publicz­nego mani­fe­sto­wa­nie sil­nego związku war­to­ści patrio­tycz­nych z cele­bra­cją o cha­rak­te­rze żałob­nym sym­bo­li­zuje akt ich uśmier­ce­nia w życiu real­nym. Para­dok­sal­nie wycho­dzi na jaw, że libe­ra­lizm wraz z anty­ko­mu­ni­stycz­nym patrio­ty­zmem to jakby dwie strony tego samego medalu. Żałoba zakłóca tu czas bez­tro­skiej zabawy, podob­nie jak po kar­na­wale nastę­puje czas postu. Pol­skie spo­łe­czeń­stwo pra­gnie posy­pać głowę popio­łem w trak­cie zbio­ro­wych reko­lek­cji urzą­dza­nych dla upa­mięt­nie­nia ofiar tra­ge­dii tylko po to by następ­nie stać się już w pełni nowo­cze­snym i zin­te­gro­wa­nym z Zacho­dem spo­łe­czeń­stwem kon­sump­cyj­nym. Myśle­nie takie jest kon­se­kwen­cją spły­co­nego podej­ścia do sfery war­to­ści, w któ­rym spro­wa­dzone są one do kate­go­rii ata­wi­stycz­nych odgry­wa­ją­cych istotną rolę w spo­łe­czeń­stwach pry­mi­tyw­nych. Cele­bra­cja żałoby to rytuał wspól­no­towy odpra­wiany dla uspo­ko­je­nia duchów przod­ków, uspo­ko­je­nia wła­snych wyrzu­tów sumie­nia. Po rytu­ale wszystko wraca do normy, nie pociąga on za sobą  żad­nej trwa­łej zmiany ani stra­te­gii reali­zo­wa­nych w życiu codzien­nym. Myśle­nie to nie sta­nowi przy­czynku do podej­mo­wa­nia sta­łego trudu na rzecz  prze­bu­dowy struk­tur pań­stwo­wych i myśle­nia pozy­tyw­nego, takiego choćby jakie repre­zen­to­wali kie­dyś - rów­nież prze­cież odwo­łu­jący się do sfery mitu - pol­scy kon­ser­wa­ty­ści oraz obóz Romana Dmow­skiego. Teza T. Ter­li­kow­skiego o zasad­ni­czej prze­ciw­staw­no­ści obozu patriotyczno-żałobnego i liberalno-konformistycznego (egzem­pli­fi­ko­wana ostat­nio barw­nym kon­flik­tem wokół pre­zy­denc­kiego krzyża) oparta jest na błęd­nych prze­słan­kach. Oba bie­guny sta­no­wią tu prze­ci­wień­stwa ilu­zo­ryczne w ramach jed­nego obozu, choć sil­nie gene­ru­jące się nawza­jem z wyko­rzy­sta­niem obfi­tych środ­ków seman­tycz­nych, któ­rym ulega prze­wa­ża­jąca  część pol­skiego społeczeństwa.

Jakie są zatem per­spek­tywy dla pol­skiej poli­tyki, jakie szanse na jej wydźwi­gnię­cie z zaklę­tego kręgu pojęć i semio­tycz­nych symu­la­cji ? Ide­olo­gia pol­skiego cier­pięt­nic­twa naro­do­wego jest tak silna, że zaczyna się wymy­kać spod kon­troli.  Kata­strofa smo­leń­ska utrwa­liła pol­skie sche­maty nar­ra­cyjne, utrwa­liła je jed­nak w for­mie tragi-komicznej; dopro­wa­dza­jąc do absurdu uczy­niła z nich farsę narodu, który chcąc być na ustach świata, decy­duje się na boha­ter­ski, ułań­ski lot wła­snych elit poli­tycz­nych bez zacho­wa­nia ele­men­tar­nych stan­dar­dów bez­pie­czeń­stwa i racjo­nal­nej kal­ku­la­cji. W efek­cie zda­rze­nie to prze­li­cy­to­wało wszystko. Było tak cha­rak­te­ry­styczne dla Pol­ski, że gdyby nie wyda­rzyło się na prawdę trzeba by je wymyślić.

Co nas jesz­cze czeka po 10 kwiet­nia, czym możemy jesz­cze zadzi­wić świat ?  Kolejne klę­ski i ofiary ? Możemy być mistrzami ofiar­nic­twa i wyspe­cja­li­zo­wać się w byciu ofiarą naro­dową; naro­dem, któ­remu przy­stają wyłącz­nie klę­ski i z klęsk czyni wła­sne zwycięstwa.

A może nad­szedł czas aby się otrzą­snąć z letargu.

Michał Gra­ban