Sprawa obecnego kryzysu w Kościele jest poważniejsza niż się nam wydaje. To nie tylko kwestia oczyszczenia Kościoła, zmuszenia go do odważnego rozliczenia się z własną przeszłością, by więcej „nie zamiatał już własnych brudów pod dywan” – jak to obrazowo mówią przedstawiciele mediów. Jeżeli byłoby tak, nie miałbym, nic przeciwko temu aby ją przeprowadzić. O ile wymaga się nieskazitelności moralnej od osób piastujących funkcje publiczne, to tym bardziej od przedstawicieli Kościoła, którzy winni dawać przykład innym. Co do tego – pełna zgoda. Obecny kryzys zahacza jednak o kwestie istnienia pewnych podstaw doktryny chrześcijańskiej, dzięki którym instytucja Kościoła może już funkcjonować dwa tysiące lat. Trzeba by dopiero wyjść poza bieżący kontekst polityczny aby zrozumieć naturę ujawniającego się zagrożenia.
Zagrożenie to postrzegam w podejmowanych obecnie próbach interwencji w sytuację Kościoła Katolickiego w Polsce przy pomocy narzędzi stosowanych w polityce. Błąd ten wynika z niewłaściwie rozumianych relacji instytucji Kościoła katolickiego do instytucji świeckiego państwa; z niewłaściwego rozdzielenia porządku świeckiego od duchowego; sacrum od profanum. Występuje on już na poziomie logicznym. W świecie politycznym dużą rolę odgrywa działalność celowa, nastawiona na konkretne rezultaty. W ramach realizowanych strategii politycznych dokonuje się podziału, kategoryzacji obywateli na „swoich” i „obcych”, „wrogów” i „przyjaciół”, „dyspozycyjnych” i „niedyspozycyjnych” dla osiągnięcia określonych celów. Tworzenie podobnych przyczynowo-skutkowych zależności logicznych może jednak wieść do zaskakujących konsekwencji, jeżeli zastosujemy je do analizy sytuacji panującej w Kościele.
I tak skłonni jesteśmy oskarżać kapłanów i duszpasterzy o działalność celową, gdy oceniamy ich kontakty ze służbami specjalnymi. Doszukujemy się rozległych konsekwencji ich działań, łączymy je z różnymi, niekiedy dramatycznymi dla Kościoła skutkami (jak np. męczeńska śmierć Jerzego Popiełuszki bądź zamach na Jana Pawła II). Innymi słowy oceniamy kapłanów w taki sposób, jakby byli oni zimnymi i świadomymi swoich celów politykami, którzy prowadzą jakąś grę ze strukturami komunistycznego reżimu. Nie twierdzę, że w działaniach duszpasterzy nie pojawiała się czasami zimna kalkulacja, znacznie częściej jednak postawa ich dyktowana była chrześcijańską otwartością i duchem miłosierdzia. Podobnie jak wielu komentatorów zajmujących postawę krytyczną względem lustracji uważam zatem, że dla wypracowania właściwego stosunku do lustracji w Kościele kluczowe znaczenie posiada zasada chrześcijańskiego „miłosierdzia”. Istotą chrześcijaństwa jest bowiem nauka o miłości i przebaczeniu, a zwłaszcza postulat „miłości do nieprzyjaciół”.
Osobiście zasadę tą rozumiem jednak inaczej niż ci komentatorzy, którzy zachęcają do postawy opartej na przebaczeniu i miłosierdziu względem kapłanów oskarżonych o współpracę ze służbami bezpieczeństwa. Na miłosierdziu oparta być winna – według mnie – nie tyle relacja nas względem kapłanów oskarżonych o współpracę (bo jeszcze nie udowodniono, że ta współpraca była czymś złym), lecz relacja tych kapłanów względem funkcjonariuszy państwowych, z którymi kapłani ci musieli odbywać w tych trudnych czasach spotkania, co się im teraz zarzuca.
Nie twierdzę, że motywacja kapłanów decydujących się na kontakty ze strukturami komunistycznego reżimu zawsze była szlachetna. Często wynikała ona z powodów prozaicznych. Twierdzę jednak, że o ile charakteryzujemy środowisko kapłanów i duszpasterzy, to w świetle chrześcijańskich kanonów motywacja oparta na biblijnej „miłości do nieprzyjaciół” była prawdopodobna, że a priori nie wolno nam jej wykluczać. I to niezależnie od faktu, czy jej konsekwencje będą pozytywne czy też nie. Gdyby przyjrzeć się różnym przykładom duszpasterzy uwikłanych we współpracę, na pewno znaleźlibyśmy i takie, które wynikały z tej biblijnej motywacji, które przypominały stosunki Jezusa z wrogimi mu celnikami. Odnajdziemy kapłanów, którzy kierowani duchem miłosierdzia decydowali się na duszpasterską pomoc funkcjonariuszom wrogiego reżimu (np. udzielanie sakramentów świętych – chrztu, pierwszej komunii świętej, bierzmowania dzieciom tych funkcjonariuszy). Byli i tacy, którzy decydowali się na kontakty z oprawcami mając nadzieję na ich nawrócenie (vide: Ks. M. Malinowski). Są w końcu tacy, którzy przyjmowali w dobrej wierze propozycję współpracy oferowaną ze strony PRL-owskich instytucji, w ramach oficjalnych programów i inicjatyw nastawionych na zbliżenie stanowisk, takich jak np. PAX. Nie powinniśmy z góry wykluczać możliwość istnienia szlachetnej motywacji u kapłana decydującego się na współpracę, uważać ją za naiwną, zbywać cynicznym uśmiechem. Księża i duszpasterze nie są graczami, którzy niczym politycy nie ujawniają wszystkich intencji własnych działań; to szczerość i otwartość są istotą kapłańskiej posługi.
Tym się właśnie różni porządek ziemski od porządku Bożego, że o ile ten pierwszy zaleca wstrzemięźliwość i wyrachowanie, o tyle ten drugi otwartość i miłość, i to miłość nie tylko w stosunku do swoich („bo i grzesznicy to czynią”), ale właśnie wobec obcych, tych których nie lubimy i którzy mogą mieć wobec nas nieczyste intencje. Chociaż zasada ta zawsze posiadała wielu krytyków (od rzymskich i pogańskich filozofów i historyków kończąc na Fryderyku Nietzschem), a krytykowano ją jako nielogiczną i niezgodną z interesem publicznym – stanowi ona jądro doktryny chrześcijańskiej. W podobnym duchu wypowiadał się papież Benedykt XVI podczas tradycyjnej modlitwy Anioł Pański w Watykanie w dniu 18 lutego 2007 roku: „Miłość nieprzyjaciela stanowi istotę chrześcijańskiej rewolucji, rewolucji opartej nie na strategii władzy ekonomicznej, politycznej czy medialnej. Rewolucji miłości, miłości, która w ostateczności nie opiera się na zdolności człowieka, lecz jest darem Boga, który otrzymać można pokładając ufność jedynie i bez zastrzeżeń w Jego miłosierną dobroć. Oto nowość ewangelii, która przemienia świat, nie czyniąc hałasu. Oto heroizm maluczkich, którzy wierzą w miłość i szerzą ją nawet za cenę życia”. „Miłość nieprzyjaciela” jest bowiem zasadą rozbrajającą, która wytrąca broń z rąk przeciwnika a historia potwierdza, że potrafi być ona także skuteczna. „Nadstawianie drugiego policzka” przez pierwszych Chrześcijan przyczyniło się przecież do upadku Cesarstwa Rzymskiego. To chrześcijańskie miłosierdzie przyczyniło się do upadku imperium komunistycznego, jedynego jarzma, które Polacy zrzucili z siebie nie przy pomocy metod siłowych lecz pokojowych.
W ujęciu tym – powtarzam raz jeszcze – należy rozróżnić wymogi moralne stawiane kapłanom i duszpasterzom od wymogów stawianych politykom i funkcjonariuszom państwowym. Rozróżnienie to, które pojawia się także w cytowanych słowach papieża, stanowi właśnie podstawę rozdziału instytucji Kościoła od instytucji państwa świeckiego. Innymi słowy – nie twierdzę, że dobry polityk powinien się kierować wyłącznie cnotą miłosierdzia. Zbyt dosłowne rozumienie koncepcji „miłości do nieprzyjaciół” przez polityka wieść może do niebezpiecznych konsekwencji. Polityk bądź przedstawiciel administracji publicznej musi być do pewnego stopnia nieufny i podejrzliwy, nie przekazywać pewnych informacji funkcjonariuszom innych państw itd. Jeżeli zatem w jakimś kraju rządzi określona formacja, a tym bardziej jeśli jest ona władzą narzuconą z zewnątrz (jak to było w Polsce w latach 1945-1989) jest oczywiste, że opozycjoniści-patrioci, którzy przygotowują się do przejęcia władzy, nie powinni kolaborować z służbami specjalnymi tego, wrogiego w ich mniemaniu państwa. Z podobnych powodów już po przejęciu władzy przez nową formację, nie jest bez znaczenia, czy poszczególni politycy współpracowali czy też nie z dawnym reżimem, nawet jeżeli ich współpraca nie wynikała z powodów koniunkturalnych lecz była konsekwencją metod represji stosowanych przez dawny reżim. Gdy na szali jest interes państwa, kwestie jednostkowe schodzą na dalszy plan. Innymi słowy – lustracja w środowisku politycznym ma sens i jest zgodna z polską racją stanu.
Co innego jednak środowisko kapłanów i duszpasterzy. Kapłani nie są członkami tej czy innej partii (takiego czy innego „państwa ziemskiego”), ich misja jest uniwersalna. Celem Kościoła jest wypracowanie podstaw dla prowadzenia działalności duszpasterskiej w każdych, bez wyjątku warunkach politycznych; pod każdym bez wyjątku władcą. Kapłani są też oczywiście ludźmi z krwi i kości, oni również uwikłani są w różne świeckie czy polityczne „układy”. Niemniej można przyjąć, iż to środowisko duszpasterzy w sposób szczególny predestynowane jest do świadczenia swoim życiem na rzecz idei „chrześcijańskiego miłosierdzia” i to miłosierdzia względem „wrogów”. Stąd taką rolę odgrywa zapewnienie autonomii decyzyjnej Watykanu odnośnie spraw Kościoła Katolickiego w Polsce. Ta uświęcona wielowiekową tradycją struktura hierarchiczna zawsze winna umieć się oprzeć zakusom polityków sprawujących aktualnie władzę i ich partykularnym interesom.
Do jak absurdalnych konsekwencji może prowadzić politycznie rozkręcona logika lustracyjna na polu spraw Kościoła i porządku sacrum w naszym kraju dowodzi artykuł, który ukazał się niedawno w młodzieżowym piśmie lubelskim „Pod prąd” (nr 1/30 styczeń 2007). W artykule „Teczka JP2 ?” w sposób niedwuznaczny sugeruje się udział Karola Wojtyły w komunistyczno-solidarnościowym spisku przeciwko narodowi polskiemu. „Mamy tu potwierdzenie wcześniejszej tezy o kontaktach hierarchów katolickich z SB za wiedzą Watykanu, o ich korzyści czy nieodzowności dla państwa oraz o bardzo wysokim prawdopodobieństwie, że Wojtyła utrzymywał z komunistycznymi specsłużbami podobne kontakty jak Wielgus” – czytamy w publikacji. Ciekawe dlaczego nasi urzędowi lustratorzy-inkwizytorzy nie posuwają się w swoich wnioskach aż tak daleko. Czyżby bali się prawdy, że wszystko, bez wyjątku wszystko – sterowane jest przez niejasne, ciemne siły i układy; a Kościół Katolicki w procesie tym nie tylko, że uczestniczy, ale że może procesem tym wręcz steruje. W taki oto sposób w polskim dyskursie politycznym stanowiska lustratorów i antyklerykałów zbiegają się w jednym punkcie. To ostatnie nie od dzisiaj zajmuje się przecież tropieniem ciemnych kart Kościoła katolickiego. A może ci oficjalni, urzędowi lustratorzy podświadomie wyczuwają już, że posunęli się za daleko, że wraz ze swoją taktyką „wylewają dziecko razem z kąpielą”? Gdyby tak było istniałaby nadzieja na ocalenie.
Dnia 20 lutego 2007 na dzień przed Środą Popielcową opublikowano list papieża Benedykta XVI do arcybiskupa Stanisława Wielgusa, w którym Ojciec Święty okazuje niedoszłemu biskupowi Warszawy swoje współczucie, miłosierdzie, zrozumienie i błogosławieństwo zapraszając jednocześnie do „podjęcia nowej działalności w służbie Chrystusowi w sposób, który będzie możliwy”. Inicjatywa ta potwierdza ostrożny kurs Watykanu względem idei lustracji w polskim Kościele Katolickim. Konserwatywny Papież z Bawarii lepiej niż ktokolwiek inny zdaje sobie sprawę, że zmiana ustroju państwowego z gorszego na lepszy, choć sama w sobie istotna jest tylko przystankiem w ponadczasowej misji Kościoła Katolickiego. Państwa upadają, zmieniają się formy rządów, a Kościół i jego struktury trwają wiecznie. W tym sensie należy też rozumieć rolę instytucji Kościoła względem spraw publicznych, rolę która jest trudna do przecenienia. I tak w odniesieniu do naszego kraju nie bez znaczenia byłoby uczynienie z Kościoła ośrodka, który umożliwi pokojową metamorfozę kraju, który przeniesie pomost pojednania pomiędzy starymi i nowymi czasy. Taki jest też sens pokojowej (a nie zapominajmy, że dla Benedykta XVI idea pokoju posiada kluczowe znaczenie), opartej na miłosierdziu nauki Kościoła zachęcającej do „miłości nieprzyjaciół”, nauki, która bez jednego wystrzału jest w stanie zmienić świat; o ile tylko otworzymy drzwi Chrystusowi na oścież.
Michał Graban