Pomiędzy posługą polityka a kapłana - echa sprawy arcybiskupa Stanisława Wielgusa

Sprawa obec­nego kry­zysu w Kościele jest poważ­niej­sza niż się nam wydaje. To nie tylko kwe­stia oczysz­cze­nia Kościoła, zmu­sze­nia go do odważ­nego roz­li­cze­nia się z wła­sną prze­szło­ścią, by wię­cej „nie zamia­tał już wła­snych bru­dów pod dywan” – jak to obra­zowo mówią przed­sta­wi­ciele mediów. Jeżeli byłoby tak, nie miał­bym, nic prze­ciwko temu aby ją prze­pro­wa­dzić. O ile wymaga się nie­ska­zi­tel­no­ści moral­nej od osób pia­stu­ją­cych funk­cje publiczne, to tym bar­dziej od przed­sta­wi­cieli Kościoła, któ­rzy winni dawać przy­kład innym. Co do tego – pełna zgoda. Obecny kry­zys zaha­cza jed­nak o kwe­stie ist­nie­nia pew­nych pod­staw dok­tryny chrze­ści­jań­skiej, dzięki któ­rym insty­tu­cja Kościoła może już funk­cjo­no­wać dwa tysiące lat. Trzeba by dopiero wyjść poza bie­żący kon­tekst poli­tyczny aby zro­zu­mieć naturę ujaw­nia­ją­cego się zagrożenia.

Zagro­że­nie to postrze­gam w podej­mo­wa­nych obec­nie pró­bach inter­wen­cji w sytu­ację Kościoła Kato­lic­kiego w Pol­sce przy pomocy narzę­dzi sto­so­wa­nych w poli­tyce. Błąd ten wynika z nie­wła­ści­wie rozu­mia­nych rela­cji insty­tu­cji Kościoła kato­lic­kiego do insty­tu­cji świec­kiego pań­stwa; z nie­wła­ści­wego roz­dzie­le­nia porządku świec­kiego od ducho­wego; sacrum od pro­fa­num. Wystę­puje on już na pozio­mie logicz­nym. W świe­cie poli­tycz­nym dużą rolę odgrywa dzia­łal­ność celowa, nasta­wiona na kon­kretne rezul­taty. W ramach reali­zo­wa­nych stra­te­gii poli­tycz­nych doko­nuje się podziału, kate­go­ry­za­cji oby­wa­teli na „swo­ich” i „obcych”, „wro­gów” i „przy­ja­ciół”, „dys­po­zy­cyj­nych” i „nie­dy­spo­zy­cyj­nych” dla osią­gnię­cia okre­ślo­nych celów. Two­rze­nie podob­nych przyczynowo-skutkowych zależ­no­ści logicz­nych może jed­nak wieść do zaska­ku­ją­cych kon­se­kwen­cji, jeżeli zasto­su­jemy je do ana­lizy sytu­acji panu­ją­cej w Kościele.

I tak skłonni jeste­śmy oskar­żać kapła­nów i dusz­pa­ste­rzy o dzia­łal­ność celową, gdy oce­niamy ich kon­takty ze służ­bami spe­cjal­nymi. Doszu­ku­jemy się roz­le­głych kon­se­kwen­cji ich dzia­łań, łączymy je z róż­nymi, nie­kiedy dra­ma­tycz­nymi dla Kościoła skut­kami (jak np. męczeń­ska śmierć Jerzego Popie­łuszki bądź zamach na Jana Pawła II).  Innymi słowy oce­niamy kapła­nów w taki spo­sób, jakby byli oni zim­nymi i świa­do­mymi swo­ich celów poli­ty­kami, któ­rzy pro­wa­dzą jakąś grę ze struk­tu­rami komu­ni­stycz­nego reżimu. Nie twier­dzę, że w dzia­ła­niach dusz­pa­ste­rzy nie poja­wiała się cza­sami zimna kal­ku­la­cja, znacz­nie czę­ściej  jed­nak postawa ich dyk­to­wana była chrze­ści­jań­ską otwar­to­ścią i duchem miło­sier­dzia. Podob­nie jak wielu komen­ta­to­rów zaj­mu­ją­cych postawę kry­tyczną wzglę­dem lustra­cji uwa­żam zatem, że dla wypra­co­wa­nia wła­ści­wego sto­sunku do lustra­cji w Kościele klu­czowe zna­cze­nie posiada zasada chrze­ści­jań­skiego „miło­sier­dzia”. Istotą chrze­ści­jań­stwa jest bowiem nauka o miło­ści i prze­ba­cze­niu, a zwłasz­cza postu­lat „miło­ści do nieprzyjaciół”.

Oso­bi­ście zasadę tą rozu­miem jed­nak ina­czej niż ci komen­ta­to­rzy, któ­rzy zachę­cają do postawy opar­tej na prze­ba­cze­niu i miło­sier­dziu wzglę­dem kapła­nów oskar­żo­nych o współ­pracę ze służ­bami bez­pie­czeń­stwa. Na miło­sier­dziu oparta być winna – według mnie – nie tyle rela­cja nas wzglę­dem kapła­nów oskar­żo­nych o współ­pracę (bo jesz­cze nie udo­wod­niono, że ta współ­praca była czymś złym), lecz rela­cja tych kapła­nów wzglę­dem funk­cjo­na­riu­szy pań­stwo­wych, z któ­rymi kapłani ci musieli odby­wać w tych trud­nych cza­sach spo­tka­nia, co się im teraz zarzuca.

Nie twier­dzę, że moty­wa­cja kapła­nów decy­du­ją­cych się na kon­takty ze struk­tu­rami komu­ni­stycz­nego reżimu zawsze była szla­chetna. Czę­sto wyni­kała ona z powo­dów pro­za­icz­nych. Twier­dzę jed­nak, że o ile cha­rak­te­ry­zu­jemy śro­do­wi­sko kapła­nów i dusz­pa­ste­rzy, to w świe­tle chrze­ści­jań­skich kano­nów moty­wa­cja oparta na biblij­nej „miło­ści do nie­przy­ja­ciół” była praw­do­po­dobna, że a priori nie wolno nam jej wyklu­czać. I to nie­za­leż­nie od faktu, czy jej kon­se­kwen­cje będą pozy­tywne czy też nie. Gdyby przyj­rzeć się róż­nym przy­kła­dom dusz­pa­ste­rzy uwi­kła­nych we współ­pracę, na pewno zna­leź­li­by­śmy i takie, które wyni­kały z tej biblij­nej moty­wa­cji, które przy­po­mi­nały sto­sunki Jezusa z wro­gimi mu cel­ni­kami. Odnaj­dziemy kapła­nów, któ­rzy kie­ro­wani duchem miło­sier­dzia decy­do­wali się na dusz­pa­ster­ską pomoc funk­cjo­na­riu­szom wro­giego reżimu (np. udzie­la­nie sakra­men­tów świę­tych – chrztu, pierw­szej komu­nii świę­tej, bierz­mo­wa­nia dzie­ciom tych funk­cjo­na­riu­szy). Byli i tacy, któ­rzy decy­do­wali się na kon­takty z opraw­cami mając nadzieję na ich nawró­ce­nie (vide: Ks. M. Mali­now­ski). Są w końcu tacy, któ­rzy przyj­mo­wali w dobrej wie­rze pro­po­zy­cję współ­pracy ofe­ro­waną ze strony PRL-owskich insty­tu­cji, w ramach ofi­cjal­nych pro­gra­mów i ini­cja­tyw nasta­wio­nych na zbli­że­nie sta­no­wisk, takich jak np. PAX. Nie powin­ni­śmy z góry wyklu­czać moż­li­wość ist­nie­nia szla­chet­nej moty­wa­cji u kapłana decy­du­ją­cego się na współ­pracę, uwa­żać ją za naiwną, zby­wać cynicz­nym uśmie­chem. Księża i dusz­pa­ste­rze nie są gra­czami, któ­rzy niczym poli­tycy nie ujaw­niają wszyst­kich inten­cji wła­snych dzia­łań; to szcze­rość i otwar­tość są istotą kapłań­skiej posługi.

Tym się wła­śnie różni porzą­dek ziem­ski od porządku Bożego, że o ile ten pierw­szy zaleca wstrze­mięź­li­wość i wyra­cho­wa­nie, o tyle ten drugi otwar­tość i miłość, i to miłość nie tylko w sto­sunku do swo­ich („bo i grzesz­nicy to czy­nią”), ale wła­śnie wobec obcych, tych któ­rych nie lubimy i któ­rzy mogą mieć wobec nas nie­czy­ste inten­cje. Cho­ciaż zasada ta zawsze posia­dała wielu kry­ty­ków (od rzym­skich i pogań­skich filo­zo­fów i histo­ry­ków koń­cząc na Fry­de­ryku Nie­tz­schem), a kry­ty­ko­wano ją jako nie­lo­giczną i nie­zgodną z inte­re­sem publicz­nym – sta­nowi ona jądro dok­tryny chrze­ści­jań­skiej. W podob­nym duchu wypo­wia­dał się papież Bene­dykt XVI pod­czas tra­dy­cyj­nej modli­twy Anioł Pań­ski w Waty­ka­nie w dniu 18 lutego 2007 roku: „Miłość nie­przy­ja­ciela sta­nowi istotę chrze­ści­jań­skiej rewo­lu­cji, rewo­lu­cji opar­tej nie na stra­te­gii wła­dzy eko­no­micz­nej, poli­tycz­nej czy medial­nej. Rewo­lu­cji miło­ści, miło­ści, która w osta­tecz­no­ści nie opiera się na zdol­no­ści czło­wieka, lecz jest darem Boga, który otrzy­mać można pokła­da­jąc ufność jedy­nie i bez zastrze­żeń w Jego miło­sierną dobroć. Oto nowość ewan­ge­lii, która prze­mie­nia świat, nie czy­niąc hałasu. Oto hero­izm malucz­kich, któ­rzy wie­rzą w miłość i sze­rzą ją nawet za cenę życia”. „Miłość nie­przy­ja­ciela” jest bowiem zasadą roz­bra­ja­jącą, która wytrąca broń z rąk prze­ciw­nika a histo­ria potwier­dza, że potrafi być ona także sku­teczna. „Nad­sta­wia­nie dru­giego policzka” przez pierw­szych Chrze­ści­jan przy­czy­niło się prze­cież do upadku Cesar­stwa Rzym­skiego. To chrze­ści­jań­skie miło­sier­dzie przy­czy­niło się do upadku impe­rium komu­ni­stycz­nego, jedy­nego jarzma, które Polacy zrzu­cili z sie­bie nie przy pomocy metod siło­wych lecz pokojowych.

W uję­ciu tym – powta­rzam raz jesz­cze – należy roz­róż­nić wymogi moralne sta­wiane kapła­nom i dusz­pa­ste­rzom od wymo­gów sta­wia­nych poli­ty­kom i funk­cjo­na­riu­szom pań­stwo­wym. Roz­róż­nie­nie to, które poja­wia się także w cyto­wa­nych sło­wach papieża, sta­nowi wła­śnie pod­stawę roz­działu insty­tu­cji Kościoła od insty­tu­cji pań­stwa świec­kiego. Innymi słowy – nie twier­dzę, że dobry poli­tyk powi­nien się kie­ro­wać wyłącz­nie cnotą miło­sier­dzia. Zbyt dosłowne rozu­mie­nie kon­cep­cji „miło­ści do nie­przy­ja­ciół” przez poli­tyka wieść może do nie­bez­piecz­nych kon­se­kwen­cji. Poli­tyk bądź przed­sta­wi­ciel admi­ni­stra­cji publicz­nej musi być do pew­nego stop­nia nie­ufny i podejrz­liwy, nie prze­ka­zy­wać pew­nych infor­ma­cji funk­cjo­na­riu­szom innych państw itd. Jeżeli zatem w jakimś kraju rzą­dzi okre­ślona for­ma­cja, a tym bar­dziej jeśli jest ona wła­dzą narzu­coną z zewnątrz (jak to było w Pol­sce w latach 1945-1989) jest oczy­wi­ste, że opozycjoniści-patrioci, któ­rzy przy­go­to­wują się do prze­ję­cia wła­dzy, nie powinni kola­bo­ro­wać z służ­bami spe­cjal­nymi tego, wro­giego w ich mnie­ma­niu pań­stwa. Z podob­nych powo­dów już po prze­ję­ciu wła­dzy przez nową for­ma­cję, nie jest bez zna­cze­nia, czy poszcze­gólni poli­tycy współ­pra­co­wali czy też nie z daw­nym reżi­mem, nawet jeżeli ich współ­praca nie wyni­kała z powo­dów koniunk­tu­ral­nych lecz była kon­se­kwen­cją metod repre­sji sto­so­wa­nych przez dawny reżim. Gdy na szali jest inte­res pań­stwa, kwe­stie jed­nost­kowe scho­dzą na dal­szy plan. Innymi słowy – lustra­cja w śro­do­wi­sku poli­tycz­nym ma sens i jest zgodna z pol­ską racją stanu.

Co innego jed­nak śro­do­wi­sko kapła­nów i dusz­pa­ste­rzy. Kapłani nie są człon­kami tej czy innej par­tii (takiego czy innego „pań­stwa ziem­skiego”), ich misja jest uni­wer­salna. Celem Kościoła jest wypra­co­wa­nie pod­staw dla pro­wa­dze­nia dzia­łal­no­ści dusz­pa­ster­skiej w każ­dych, bez wyjątku warun­kach poli­tycz­nych; pod każ­dym bez wyjątku władcą. Kapłani są też oczy­wi­ście ludźmi z krwi i kości, oni rów­nież uwi­kłani są w różne świec­kie czy poli­tyczne „układy”. Nie­mniej można przy­jąć, iż to śro­do­wi­sko dusz­pa­ste­rzy w spo­sób szcze­gólny pre­de­sty­no­wane jest do świad­cze­nia swoim życiem na rzecz idei „chrze­ści­jań­skiego miło­sier­dzia” i to miło­sier­dzia wzglę­dem „wro­gów”. Stąd taką rolę odgrywa zapew­nie­nie auto­no­mii decy­zyj­nej Waty­kanu odno­śnie spraw Kościoła Kato­lic­kiego w Pol­sce. Ta uświę­cona wie­lo­wie­kową tra­dy­cją struk­tura hie­rar­chiczna zawsze winna umieć się oprzeć zaku­som poli­ty­ków spra­wu­ją­cych aktu­al­nie wła­dzę i ich par­ty­ku­lar­nym interesom.

Do jak absur­dal­nych kon­se­kwen­cji może pro­wa­dzić poli­tycz­nie roz­krę­cona logika lustra­cyjna na polu spraw Kościoła i porządku sacrum w naszym kraju dowo­dzi arty­kuł, który uka­zał się nie­dawno w mło­dzie­żo­wym piśmie lubel­skim „Pod prąd” (nr 1/30 sty­czeń 2007). W arty­kule „Teczka JP2 ?” w spo­sób nie­dwu­znaczny suge­ruje się udział Karola Woj­tyły w komunistyczno-solidarnościowym spi­sku prze­ciwko naro­dowi pol­skiemu. „Mamy tu potwier­dze­nie wcze­śniej­szej tezy o kon­tak­tach hie­rar­chów kato­lic­kich z SB za wie­dzą Waty­kanu, o ich korzy­ści czy nie­odzow­no­ści dla pań­stwa oraz o bar­dzo wyso­kim praw­do­po­do­bień­stwie, że Woj­tyła utrzy­my­wał z komu­ni­stycz­nymi spec­służ­bami podobne kon­takty jak Wiel­gus” – czy­tamy w publi­ka­cji. Cie­kawe dla­czego nasi urzę­dowi lustratorzy-inkwizytorzy nie posu­wają się w swo­ich wnio­skach aż tak daleko. Czyżby bali się prawdy, że wszystko, bez wyjątku wszystko – ste­ro­wane jest przez nie­ja­sne, ciemne siły i układy; a Kościół Kato­licki w pro­ce­sie tym nie tylko, że uczest­ni­czy, ale że może pro­ce­sem tym wręcz ste­ruje. W taki oto spo­sób w pol­skim dys­kur­sie poli­tycz­nym sta­no­wi­ska lustra­to­rów i anty­kle­ry­ka­łów zbie­gają się w jed­nym punk­cie. To ostat­nie nie od dzi­siaj zaj­muje się prze­cież tro­pie­niem ciem­nych kart Kościoła kato­lic­kiego. A może ci ofi­cjalni, urzę­dowi lustra­to­rzy pod­świa­do­mie wyczu­wają już, że posu­nęli się za daleko, że wraz ze swoją tak­tyką „wyle­wają dziecko razem z kąpielą”? Gdyby tak było ist­nia­łaby nadzieja na ocalenie.

Dnia 20 lutego 2007 na dzień przed Środą Popiel­cową opu­bli­ko­wano list papieża Bene­dykta XVI do arcy­bi­skupa Sta­ni­sława Wiel­gusa, w któ­rym Ojciec Święty oka­zuje nie­do­szłemu bisku­powi War­szawy swoje współ­czu­cie, miło­sier­dzie, zro­zu­mie­nie i bło­go­sła­wień­stwo zapra­sza­jąc jed­no­cze­śnie do „pod­ję­cia nowej dzia­łal­no­ści w służ­bie Chry­stu­sowi w spo­sób, który będzie moż­liwy”. Ini­cja­tywa ta potwier­dza ostrożny kurs Waty­kanu wzglę­dem idei lustra­cji w pol­skim Kościele Kato­lic­kim. Kon­ser­wa­tywny Papież z Bawa­rii lepiej niż kto­kol­wiek inny zdaje sobie sprawę, że zmiana ustroju pań­stwo­wego z gor­szego na lep­szy, choć sama w sobie istotna jest tylko przy­stan­kiem w ponad­cza­so­wej misji Kościoła Kato­lic­kiego. Pań­stwa upa­dają, zmie­niają się formy rzą­dów, a Kościół i jego struk­tury trwają wiecz­nie. W tym sen­sie należy też rozu­mieć rolę insty­tu­cji Kościoła wzglę­dem spraw publicz­nych, rolę która jest trudna do prze­ce­nie­nia. I tak w odnie­sie­niu do naszego kraju nie bez zna­cze­nia byłoby uczy­nie­nie z Kościoła ośrodka, który umoż­liwi poko­jową meta­mor­fozę kraju, który prze­nie­sie pomost pojed­na­nia pomię­dzy sta­rymi i nowymi czasy. Taki jest też sens poko­jo­wej (a nie zapo­mi­najmy, że dla Bene­dykta XVI idea pokoju posiada klu­czowe zna­cze­nie), opar­tej na miło­sier­dziu nauki Kościoła zachę­ca­ją­cej do „miło­ści nie­przy­ja­ciół”, nauki, która bez jed­nego wystrzału jest w sta­nie zmie­nić świat; o ile tylko otwo­rzymy drzwi  Chry­stu­sowi na oścież.

 

Michał Gra­ban