Temat globalizacji stal się bardzo modny w ostatnich latach. Trudno się zresztą temu dziwić. Współczesne trendy rozwojowe wiodą do błyskawicznego kurczenia się świata i stawiają człowieka wobec problemów, z którymi nigdy wcześniej nie musiał się borykać. Na polskim i zagranicznym rynku wydawniczym pojawiło się w związku z tym wiele publikacji starających się zgłębić i opisać to złożone i niejednoznaczne zjawisko. Z pewnym uproszczeniem można stwierdzić, że w publikacjach tych dominują dwa zasadnicze i przeciwstawne względem siebie, stanowiska co do samej istoty globalizacji. Pierwsze z nich (reprezentowane głównie przez środowisko, do którego przylgnęło miano „antyglobalistycznego”) wiąże globalizację z ruchem politycznym, za którym stoją ściśle określone ośrodki decyzyjne realizujące swój plan stopniowego zdobywania wpływów na świecie. Drugie - wręcz przeciwnie - przyczyn globalizacji upatruje w czynnikach żywiołowych, przypadkowych i nieskoordynowanych.
Muszę przyznać, iż sam jestem gorącym zwolennikiem drugiego stanowiska – tj. traktowania globalizacji jako procesu żywiołowego. Dla wzmocnienia tego stanowiska stosować będę termin „chaos”, który oprócz czynnika przypadkowości wprowadza jeszcze kategorię nieładu. Nieład ten – jak będę się starał wykazać - towarzyszy współczesnym trendom. [1] Zanim jednak dokładnie wyjaśnię swoje stanowisko, przedstawię racje tych, którzy postrzegają globalizację przez pryzmat zaplanowanych i skoordynowanych działań politycznych.
Co na temat globalizacji sądzą „antyglobaliści”?
Według „antyglobalistów” światem rządzi bogata elita, która za pośrednictwem tajnych porozumień, dokonywanych w gabinetowych zaciszach, dokonuje podziału „łupów” bezprawnie zagrabionych od innych państw i grup społecznych. Podejście to nawiązuje do rehabilitowanych dziś teorii marksistowskich postrzegających świat przez pryzmat antagonizmów klasowych. Bogate grupy społeczne (posiadacze kapitału) stanowią tu wyodrębnioną klasę, która w swoim interesie utrzymuje władzę kosztem pozostałych grup społecznych. Ujęcie to ściśle lokalizuje adresatów globalnej polityki – mniej więcej gdzieś w okolicach ośrodków decyzyjnych najbogatszych państw świata: Waszyngtonu lub grupy G-8. Jako centra decyzyjne identyfikuje się tutaj „wpływowe” instytucje międzynarodowej finansjery, w rodzaju Międzynarodowego Funduszu Walutowego, Światowej Organizacji Handlu, Światowego Forum Ekonomicznego, Banku Światowego czy ONZ, których celem jest negocjowanie założeń światowej polityki gospodarczej.
Chociaż światowy ruch „antyglobalistyczny” nie jest jeszcze specjalnie popularny i silny, to istnieją podstawy, by twierdzić, że jego wpływy będą rosnąć. Prezentowane przez niego ujęcie problemu odwołuje się bowiem do haseł nośnych społecznie. Poczucie biedy, ucisku i niesprawiedliwości społecznej zawsze jednoczyło i mobilizowało społeczeństwa do działania przeciw „wrogom”. Na spotkaniach protestacyjnych w Porto Alegre w 2002 roku można było spotkać tak różnych przedstawicieli ruchu „antyglobalistycznego” jak: chłopów i proletariuszy, zwolenników Marksa, Che Guevary i Fidela Castro, ekologów, trockistów, anarchistów, a także Palestyńczyków, rastafarian a nawet Indian. [2]
Niezależnie od wielu uproszczeń, które występują w poglądach „antyglobalistów”, należy przyznać, że za ruchem tym stoją istotne racje społeczne. „Antyglobaliści” we właściwy sposób postrzegają konsekwencje globalizacji - poprzez wzrost polaryzacji gospodarczej i społecznej, układającej się w formułę 20 % bogatych i 80 % biednych. Polaryzacja ta w ujęciu geograficznym przejawia się w postaci dychotomii Północ-Południe. Stoi za nią także bardziej poważny i głębszy podział kulturowo-cywilizacyjny, który w formule Samuela Huntingtona („Zderzenie cywilizacji”) lub Beniamina Barbera („Dżihad kontra Mc Świat”) - przynajmniej od 11 września 2001– przestał już być wyłącznie akademicką spekulacją. I rzeczywiście, „antyglobaliści” mają prawo uznawać, iż byli tymi, którzy „ostrzegali jako pierwsi” i których nie słuchano. „Antyglobaliści” słusznie podkreślają także fakt, że postęp techniczny oraz nowy liberalny porządek ekonomiczny (w którym tak dużą rolę odgrywają prawa jednostkowe) - wbrew szumnym przepowiedniom optymistów - w istocie zwiększają światową polaryzację, która niebezpiecznie zbliża się do punktu krytycznego.
Według mnie „antyglobaliści” w błędny sposób lokalizują jednak przesłanki światowych procesów, za którymi stoją, ich zdaniem, jakieś ściśle określone grupy decyzyjne, których działania i intencje miałyby być celowe. „Antyglobaliści” w uzasadnieniu swojego stanowiska powołują się często na nośne i popularne maksymy, iż „ nic przecież nie dzieje się przez przypadek”, lub „gdy nie wiadomo o co chodzi to chodzi o pieniądze. Takimi właśnie argumentami odpierają oni tezę o żywiołowym i przez to przypadkowym charakterze współczesnych trendów cywilizacyjnych i gospodarczych.
Z czysto poznawczego punktu widzenia rzecz ma się, według mnie, dokładnie odwrotnie niż sądzą „antyglobaliści”. Poniżej będę się starał udowodnić, iż zachodzące procesy wymykają się spod politycznej kontroli. Także narastające bieguny biedy i bogactwa, są, moim zdaniem, prostą konsekwencją faktu, iż za globalną politykę nikt tak naprawdę nie odpowiada.
Pomiędzy czasami nowożytnymi a współczesnością - przesłanki trendów globalnych
Dla zrozumienia genezy globalizacji interpretowanej przez pryzmat chaosu warto prześledzić przemianę światopoglądową, jaka dokonała się pomiędzy czasami nowożytnymi, które czerpały inspirację z filozofii oświeceniowej a współczesnością, którą określa się mianem „ponowoczesności”. Przemiana ta dość trafnie została rozpoznana przez analityków utożsamianych z filozofią postmodernistyczną. Wyrażają oni pogląd, iż wraz z ostatecznym kryzysem filozofii oświeceniowej przeżywamy aktualnie schyłek myślenia w kategoriach całościowych, które rościło sobie niegdyś pretensje do przebudowy naszego społeczeństwa i stworzenia lepszego i bardziej sprawiedliwego porządku społecznego. Zgodnie z tą interpretacją dawny porządek kulturowy ulega aktualnie rozproszeniu na wiele małych, nie przystających do siebie części, których nie można już w żaden sposób uporządkować. Jean-Francois Lyotard w książce Kondycja ponowoczesna przemianę tę określa mianem „kryzysu wielkich narracji” sprowadzając ją do uznania liberalnej w swym przesłaniu „nieredukowalnej heterogeniczności rozmaitych form dyskursu” [3] , które we wcześniejszych czasach wydawały się tak niewzruszone i prawomocne, iż nadawano im przesłanie uniwersalne, a następnie legitymizującą siłę. Stały za nimi bowiem autorytety starożytnej (Arystoteles) i chrześcijańskiej (św. Tomasz z Akwinu) filozofii postrzegające całość jako byt ontologiczny, który promieniował na całą naturę wszechświata porządkując ją według spójnego, hierarchicznego schematu odzwierciedlającego „Wielki Łańcuch Bytu” (Great Chain of Being).
Fryderyk Nietzsche, wraz ze swoją tezą o „śmierci boga”, jako pierwszy obwieścił rozpad dawnego porządku filozoficznego i społecznego. Efekt rozpadu i rozproszenia miał uruchomić demoniczne siły drzemiące w społeczeństwie i wymusić reakcję łańcuchową, którą trudno będzie powstrzymać.
Wydaje się, iż wieszczony przez filozofów proces rozpadu znalazł swoje pełne potwierdzenie w ostatnich przemianach cywilizacyjnych, obejmujących stopniowo cały świat; przemianach utożsamianych z procesem modernizacji. Istotną rolę odegrał tu postęp techniczny, a zwłaszcza – zwiększający ludzką mobilność – postęp w dziedzinie transportu, środków przesyłu informacji (rewolucja telekomunikacyjna) i sposobów komunikowania się. Dawny związek człowieka z przestrzenią odpowiedzialny był bowiem za poczucie ludzkiej tożsamości, trwałości i zakorzenienia. Związek ten umożliwiał istnienie wyodrębnionych całości kulturowych – wspólnot etnicznych, narodowych bądź cywilizacyjnych; umożliwiał także istnienie klarownych kategorii politycznych zaczerpniętych ze słownika politycznego realizmu – takich jak terytorium, granica, suwerenność władzy, wróg, przyjaciel itp. Jak pisze Zygmunt Bauman: „Nagle staje się jasne, że podziały w obrębie kontynentów i całego globu wynikały z odległości, które niegdyś wydawały się obezwładniająco rzeczywiste z powodu prymitywnych środków transportu i niedogodności związanych z podróżą ” . [4]
Upatrywanie przyczyn kulturowego rozpadu we wzroście przestrzennej mobilności pojawia się w wielu opisach kondycji jednostki ludzkiej na przełomie wieku. „Turysta”, a jeszcze bardziej – „spacerowicz” (flaneur) przechadzający się bezwiednie wzdłuż miejskich ulic, trotuarów i pasaży – staje się figurą symboliczną, odzwierciedlającą zmienność i przygodność ludzkiego doświadczenia. Postawie tej towarzyszy relatywizm światopoglądowy, sugerujący niemożność trwałego zakotwiczenia się człowieka w świecie.
Ludzka mobilność, czyli zdolność do przemieszczania się z miejsca na miejsce ulegała stopniowemu zwiększeniu wraz z kolejnymi fazami rewolucji technologicznych. Zasadnicza przemiana dokonała się jednak u schyłku XX wieku wraz z wynalazkiem internetu. Po przestrzeni wirtualnej można się bowiem poruszać w mgnieniu oka wraz z przyciskaniem klawiszy komputera. Przemianę tą należy wiązać z powstaniem fenomenu „sztucznej przestrzeni”, po której podróżują nie byty materialne, ale informacje. Istotną rolę przestał już odgrywać postęp w dziedzinie przemieszczania się ludzi i przedmiotów z miejsca na miejsce, lecz telekomunikacja, czyli przemieszczanie się zakodowanych obrazów i informacji.
To, co jest najistotniejsze dla tej części rozważań to fakt, że przemiany współczesnej geografii (utożsamiane z takimi terminami jak: „koniec geografii” Paula Virillo, deterytorializacja, „kurczenie się świata”, czy w końcu możliwość „działania na odległość” Anthony Giddensa) dostarczają skutecznych narzędzi opisu współczesnych przemian, których istotą jest rozproszenie dawnych całości kulturowo-politycznych na wiele małych i nie przystających do siebie nawzajem części. Jednocześnie rozpad dawnego porządku kulturowego nie jest interpretowany w kategoriach zmierzchu czy schyłku kultury spowodowanym przez jej sekularyzację, która dawną duchowość zastępuje nastawieniem konsumpcyjnym i materialistycznym. Postmodernistyczne rozproszenie interpretowane jest raczej jako uwolnienie, emancypacja, erupcja czy dyfuzja treści kulturowych, które kiedyś były zwartą całością. Wskazuje się bowiem na to, że zdobycze rewolucji telekomunikacyjnej stają się doskonałą pożywką dla rozmaitych ekspresji twórczych wzmacniając je i dostarczając im skutecznych narzędzi przekazu. Prymat ujęcia kulturowego w analizie globalnych trendów, widoczny jest w definiowaniu fenomenu Sieci nie tyle przez pryzmat zawiłych procesów technologicznych, lecz interakcji społecznych. Zgodnie z tym ujęciem sieć to nie tyle supły splątanych kabli światłowodowych ile „pajęczyna świadomości” (jak nazywa ją Daniel Bell) [5], w której z jednego do drugiego krańca kuli ziemskiej przesyłane są w mgnieniu oka rozmaite doznania psychologiczne odwołujące się do podświadomych archetypów, mitów i symboli. Te, kiedyś trzymane na uwięzi, a obecnie uwolnione i sfragmentaryzowane, odpady od dawnych kultur światowych wykorzystywane są w celach komercyjnych. Współczesne techniki przesyłu informacji są zatem jedynie narzędziem, umożliwiającym człowiekowi okiełznanie natury, która wyznaczała niegdyś tak silne bariery terytorialne.
Do tematu tego jeszcze powrócę. Teraz jednak zamierzam się skupić na sprawie najistotniejszej – opisaniu wpływu, jaki procesy deterytorializacji i „kurczenia się świata” wywierają na politykę.
Kryzys współczesnych instytucji politycznych
Wydaje się, że przemiany obejmujące sferę polityczną posiadają największe znaczenie w analizie globalizacji. Polityka bowiem była jak dotąd skuteczną zaporą powstrzymującą proces rozpadu, nadającą sens, racjonalność i planowość ludzkiej egzystencji. Skuteczność nowożytnego państwa realizowana na drodze decyzji administracyjnych była bowiem silnie sprzężona z terytorium. Zauważmy, iż państwo Tomasza Hobbesa nadawało władcy suwerenność i monopol stosowania aparatu przymusu i kontroli wyłącznie w ramach określonego terytorium. Jednocześnie tylko legalny rząd wraz ze swoimi urzędnikami posiadał prawomocność i wyłączność do panowania nad określonym terytorium i nadawania „pokoju wewnętrznego” jego obywatelom. Działania władz były racjonalne, ograniczone zasięgiem oddziaływania i nakierowane na określone grupy adresatów. Istotną cechą państwa nowożytnego była w końcu zdolność do kreowania przyszłości swych obywateli poprzez realizację oświeceniowej idei postępu. To właśnie za pośrednictwem państwa i jego instrumentów legislacyjnych realizowane były projekty przebudowy społeczeństwa i tworzenia nowego, bardziej sprawiedliwego ustroju. Idee te określano mianem utopijnych. Zwróćmy uwagę, iż ukuty przez Thomasa More’a termin „utopia” ma etymologiczny związek z terminem „topos” czyli „miejsce”. Oznacza to, iż wizje państwowe dotyczące innego, lepszego życia, ujmowane w formę utopii, były zawsze gdzieś umiejscowione – związane z jasno określonym terytorium i w nim zamknięte.
Postmodernistyczne rozproszenie wywiera zatem istotny wpływ na instytucję państwa, taką jaką znamy z opisów Tomasza Hobbesa. Erozja struktur nowożytnego państwa jest najbardziej widoczna na przykładzie możliwości prowadzenie przez państwo racjonalnej, planowej i zorganizowanej polityki. Przez racjonalność rozumiem zdolność władzy politycznej do kształtowania wypadków na zasadzie przyczynowo-skutkowej. Chcę przez to powiedzieć, iż dotychczas władze polityczne były w stanie za pomocą swoich decyzji administracyjnych wywierać wpływ na rzeczywistość społeczną i gospodarczą. Istniał zatem prosty i wymierny związek pomiędzy działaniami władz, a konsekwencjami tych działań. W czasach ponowoczesnych związek taki uległ poważnemu nadwątleniu. Pomiędzy działaniami władz, a ich skutkami pojawia się bowiem szereg efektów ubocznych i niezamierzonych, zniekształcających pierwotne intencje władz. Jednocześnie rzeczywistość społeczna, którą obserwujemy i która nas otacza, w coraz większym stopniu jest już kształtowana przez czynniki przypadkowe, choć na pierwszy rzut oka wydaje się, że jest inaczej. To, co obserwujemy, to rozmaite sieci, sploty i sprzężenia zwrotne, które z kolei generują przepływy kapitałowe, za którymi z kolei podążają ośrodki wpływu, które nie mają jednak nic wspólnego z władzą w tradycyjnym rozumieniu tego terminu.
Według Zygmunta Baumana geneza efektów ubocznych, jako szarej strefy naszych normalnych relacji, tkwi w oświeceniowej idei postępu i projektach budowy doskonałego społeczeństwa, które, jak pisałem, były silnie sprzężone z terytorium. O ile czasy nowoczesne były zdominowane przez próby tworzenia ogólnoświatowego ładu, o tyle postmodernizm zostaje ogarnięty przez chaos: „Wizja ładu (…) budzi upiora chaosu” – powiada Bauman – „(…) Bez chaosu nie byłoby ładu, podobnie jak nie byłoby awersu bez rewersu i świata bez ciemności. Chaos objawia się jako chaos, dopuszczając do zaistnienia zdarzeń zakazanych po zaprowadzeniu ładu; odsłania swoją twarz natychmiast po zaprowadzeniu ładu”. [6] Wynika stąd, iż „efekty uboczne” nie mają charakteru zewnętrznego [7] sui generis, nie stoją za nimi żadne ciemne i demoniczne siły - chyba że mamy na myśli demona naszej podświadomości. „Efekty uboczne” są konsekwencją świadomych decyzji, jednak są one konsekwencją niezaplanowaną, a często wręcz nieświadomą dla wywołujących je podmiotów. Anthony Giddens w swojej pracy Stanowienie społeczeństwa zjawiska te definiuje jako „niezamierzone konsekwencje zamierzonych działań”. [8]
Ciemna strona naszej natury zawsze odgrywała pewną rolę w kształtowaniu biegu wypadków, choć – przynajmniej do czasów Freuda – rzadko poddawano ją analizie. O ile jednak jej wpływ na dawną rzeczywistość był raczej marginalny, o tyle współczesne zdobycze rewolucji telekomunikacyjnej wzmacniają jej oddziaływanie i rozsiewają błyskawicznie po całym świecie. Działa tu efekt mnożnikowy – efekt sprzężenia zwrotnego, napędzany przez wyemancypowane ludzkie zmysły w połączeniu z technikami audiowizualnymi. Jak pisze John Urry – przyczyny takich nieskoordynowanych ciągów zdarzeń mogą tkwić w zdarzeniach z pozoru nieistotnych, na które nikt nie zwraca uwagi. „Kluczową kwestią jest to” - pisze – „że mało prawdopodobne zdarzenia zostają wzmocnione na drodze sprzężenia zwrotnego, co z kolei zapętla takie systemy prowadząc z czasem do potężnie wzmocnionych nawrotów lub efektów sprzężenia zwrotnego”.[9] W ten sposób kształtuje się otaczająca nas rzeczywistość - powstają grupy kapitałowe, ośrodki wpływu i ciągi zdarzeń, które sprawiają wrażenie trwałych i zaplanowanych bytów politycznych. W rzeczywistości jednak stoi za nimi wyłącznie przypadek. Jak pisze Urry: „Dodatnie sprzężenia zwrotne i ciągi zdarzeń, gdzie przygodne zdarzenia mogą uruchomić wzory instytucjonalne o deterministycznych skutkach, mają podstawowe znaczenie dla różnego typu sieci globalnych. Są to sieci wielkich rozmiarów, interakcje między ich punktami węzłowymi mogą być bardzo intensywne i mogą one współreagować z innymi sieciami poszerzając w ten sposób swój wyjątkowy zakres i zasięg oddziaływania. Te sieci składają się z różnych hybryd, które oplatają kulę ziemską, posiadając zdolność szybkiego przemieszczania się poprzez, ponad i pod jej widocznymi regionami ”. [10]
Kryzys instytucji nowożytnego państwa i jego instrumentów legislacyjnych w szczególny sposób jest widoczny w sferze gospodarki. Choć współczesne państwo w coraz to nowy sposób próbuje wpływać na gospodarkę, w rzeczywistości ta ostatnia w coraz mniejszym stopniu poddaje się administracyjnemu sterowaniu. Przyczyna leży oczywiście w eksterytorialności współczesnych transakcji, które z szybkością elektronicznego przepływu informacji opanowują rynki i giełdy całego świata, dając jednym fortunę, a innych czyniąc wiecznymi nieudacznikami. [11] Nieskuteczność zabiegów administracyjnych w sterowaniu współczesną gospodarką należy jednak wiązać także z konsekwencjami postępu technicznego jako takiego. Dawniej rozwój gospodarczy (który stymulowała organizacja państwowa) powstawał w miejscach wyposażonych w złoża naturalne, bądź dogodnych z punktu widzenia transportu. Współczesna mechanika kwantowa potrafi jednak stworzyć całkowicie nowy produkt o pożądanych właściwościach wykorzystując dostępne zasoby. Podobną zależność obserwujemy w gospodarce żywnościowej – nawozy sztuczne i „zielona rewolucja” uczyniły świat niemal samowystarczalnym. We współczesnej gospodarce liczą się zatem nie tyle zasoby materialne, które można było eksploatować za pośrednictwem instrumentów administracyjnych, ile pomysły, technologie, innowacje czyli eksterytorialne i wyemancypowane „zasoby społeczne”. Ulrich Beck wskazuje w tym kontekście na rozbieżność polityki (czyli świadomych i celowych działań administracyjnych) z ekonomią: „gospodarka i nauka (bo współczesna gospodarka opiera się właśnie na nauce - przypis M. G.) są niekompetentne w sprawie, którą wywołują, zaś polityka jest kompetentna, co do spraw, nad którymi nie ma kontroli ” - pisze Beck w książce „Społeczeństwo ryzyka”. [12] Według ww. autora próby interwencji politycznej, podejmowane w celu wywierania wpływu na gospodarkę przypominają często zabawę w kotka i myszkę. Przy czym mysz prawie zawsze ucieka kotu. Dochodzimy w tym momencie do istotnego problemu, który stawia przed planistami współczesna gospodarka oparta na wiedzy. Gospodarka ta zachowuje się bowiem w zupełnie inny sposób niż dawna gospodarka typu industrialnego właśnie z uwagi na fakt, iż nie jest ona podatna na oddziaływanie prostych bodźców administracyjnych. Pomiędzy zachowaniami społecznymi, które wynikają z uwarunkowań kulturowych, a działaniami administracyjnymi nie ma prostych zależności przyczynowo-skutkowych. Choć wiemy, że dobrobyt zależy dzisiaj od innowacji, nie wiemy tak na prawdę jak uczynić gospodarkę bardziej innowacyjną.
Rola „nowych elit”
Depolityzacja nie neutralizuje oczywiście ośrodków wpływu jako takich. Taką rolę spełniają przecież liczne grupy kapitałowe, korporacje, banki i światowa finansjera, na które sypią się gromy ze strony „uciemiężonych grup społecznych”. Zauważmy, iż zjawiska opisywane w niniejszym artykule wpisują się w ogólny trend „prywatyzacji świata”, który wyraża prymat ekonomii nad polityką. Jeżeli powiemy (a opnie takie można usłyszeć w środowiskach „antyglobalistycznych”), że współcześnie to pieniądz rządzi światem, to w twierdzeniu tym będzie wiele prawdy, z tym że słowo „rządzi” należałoby umieścić w cudzysłowie, gdyż pieniądze w istocie neutralizują władzę. Tak czy inaczej – współczesne koncerny wykorzystujące globalne środki przekazu, podporządkowując sobie rynki lokalne i dokonując licznych fuzji kapitałowych, dochodzą do obrotów przewyższających budżety wielu państw. Kilka poniższych danych brzmi zatrważająco. Otóż według szacunków ONZ na świecie funkcjonuje ponad 60 tys. ponadnarodowych korporacji. Rolę podobną do państwa odgrywa już ok. 500 największych firm świata. 200 najpotężniejszych przedsiębiorstw wytwarza 1/4 produktu światowego brutto. Od lat 90 przeciętne dochody korporacji zwiększyły się o ponad 100 %, natomiast państw - zaledwie o kilka procent. [13]
Środowiska ekonomiczne zgrupowane w międzynarodowych korporacjach nie stawiają sobie jednak żadnych długookresowych, rozbudowanych celów, tylko cele doraźne związane z dostępem do kapitału i utrzymaniem go w wąskim gronie elity finansowej. A nawet gdyby takie cele sobie stawiały to i tak spaliłyby one na panewce, gdyż globalne interakcje rządzą się zbyt skomplikowanymi prawami, aby można było nimi świadomie sterować. Stosując kryterium przedstawione na początku, można współczesne „elity kapitałowe” uznać za skutek globalizacji, a nie jej przyczynę. Są one takim samym skutkiem ubocznym globalizacji, jak szerokie rzesze biednych i bezrobotnych (których nieszczęsny los opiszę niżej), tyle tylko, że w przeciwieństwie do tych ostatnich, są one skutkiem pozytywnym. Globalizacja - niczym ślepy traf - jednych karze, a drugich nagradza. Sieć – jak twierdzi sugestywnie Manuel Castells - jednych „całuje”, a innych „zabija”.[14] Parafrazując znane stwierdzenie Nietzschego, można powiedzieć: tych, których globalizacja „nie zabija”, tych wzmacnia.
Światowa finansjera, koncerny i grupy kapitałowe żerują zatem na globalnym chaosie, w myśl zasady, że w mętnej wodzie łatwiej grube ryby łowić, wykorzystują globalny bałagan i zamieszanie dla realizacji swoich partykularnych celów. Środowiska ekonomiczne nie pociągają zatem za sznurki globalnej polityki, bo taka po prostu nie istnieje. Okręt którym płyniemy pozbawiony jest sternika. Dryfujemy bez żadnego celu w nieznanym kierunku.
Biedni i bogaci
Rozproszenie dawnego porządku jest odpowiedzialne za zwiększenie nierówności społecznych pomiędzy biednymi i bogatymi grupami państw. Ujmując rzecz skrótowo – pogłębianie się tych dysproporcji jest konsekwencją kryzysu współczesnej instytucji państwa i jego aparatu legislacyjnego. Polityka państwowa (np. ta spod znaku Keynesa – interwencjonizm, redystrybucja dochodów itp.) wykazuje bowiem nieadekwatność w rozwiązywaniu współczesnych problemów globalnej gospodarki.
W tej sytuacji do głosu dochodzi sama natura procesu globalizacji, natura którą już charakteryzowaliśmy. Aby zrozumieć jej wpływ na proces zwiększania ubóstwa (czy też powiększania grona „ludzi-odrzutów” by zastosować termin Baumana) przyjrzyjmy się raz jeszcze konsekwencjom rewolucji technologicznej. Jak pisaliśmy, rewolucja ta doprowadziła do „zwycięstwa myśli na materią” – wyemancypowała ludzkie żądze i instynkty uwalniając je z więzów i okowów dotychczas narzucanych przez aparat państwa. W efekcie otaczający nas świat w coraz większym stopniu upodabnia się do stanu pierwotnego, w którym istnienie drastycznych dysproporcji było sprawą zupełnie oczywistą, a stosowanie przebiegłych i podstępnych metod przynosiło namacalne korzyści. Podobnie w gospodarce opartej na innowacjach i wysokich technologiach liczy się szybkość i przebiegłość, bowiem tylko one gwarantują wykorzystanie wszystkich profitów wynikających z efektu pierwszeństwa. Rządzi tu zasada, że zwycięzca bierze wszystko. Technologie bardzo szybko się starzeją; zużyte i wykorzystane przez obszary centralne, mogą być następnie zastosowane już wyłącznie w obszarach peryferyjnych, które zmuszane są do modernizacji swoich zacofanych gospodarek na modłę państw bogatych. W ten sposób tworzą się zależności typu neokolonialnego. Obszary centralne potrzebują taniej siły roboczej, zasobów surowcowych ulokowanych w peryferyjnych obszarach świata oraz rynków zbytu dla swoich produktów. W zamian obszary peryferyjne nabywają od społeczeństw rozwiniętych przestarzałe technologie.
Zwycięzcy tworzą bogatą kastę i zazdrośnie strzegą swojego stanu posiadania. Wpływy tej kasty powiększa także rewolucja dokonująca się na rynku pracy. Zgodnie z tezami Jeremiego Riffkina wiedzie ona do kurczenia się zasobów siły roboczej na świecie, co z kolei jest naturalną konsekwencją postępu technologicznego, który ludzkie mięśnie zastępuje inteligentnymi maszynami.[15] Współczesne firmy bardziej interesuje „obniżanie kosztów pracy i odzieranie z aktywów (asset-stripping) niż tworzenie nowych miejsc pracy i nowych aktywów”.[16] Muszą stosować taką strategię, aby przetrwać na rynku. Sytuacja ta powoduje poczucie ucisku i niesprawiedliwości u przegranych. Uczucie to potęguje tragizm sytuacji i przeczuwane przeświadczenie o niemożności odwrócenia istniejącego biegu rzeczy. W przypadku gdy przyczyny bogactwa i ubóstwa uwarunkowane są kulturowo, trudno jest bowiem cokolwiek zmienić. Nawet reformatorzy społeczni w swych szlachetnych intencjach wpadają w pułapkę „błędnego koła”. Naturę tej zależności doskonale uchwycił Zygmunt Bauman w swojej niezwykle przenikliwej analizie zatytułowanej Życie na przemiał. Ludzie przegrani w nowej gospodarce zyskują u niego wdzięczne miano „odrzutów”, ludzi zbędnych, „ludzi na przemiał”. To istoty, które nie tylko straciły podstawy do podźwignięcia się z kryzysu materialnego, gdyż wypadły z pędzącego pociągu albo po prostu nie dostały już biletów na podróż. Znacznie gorsze jest to, że baumanowscy „ludzie na przemiał” przechodzą kryzys nadziei i poczucia własnej godności. Ludziom tym nie sprzyja już szczęście, a dzięki „pechowi” skazani są na społeczny ostracyzm. Podobnie jak starożytni homo sacer (osoby wykluczone) są istotami nie tylko pozbawionymi praw publicznych, ale i tymi, od których odsunęli się bogowie. „Co najważniejsze” – pisze Bauman – „czujemy dziś na ogół, że przejęte z przeszłości sprawdzone lekarstwa przestały już działać. Bez względu na naszą biegłość w sztuce zażegnywania kryzysów, nie wiemy tak na prawdę, jak radzić sobie z obecnymi problemami. Niewykluczone, że brak nam nawet narzędzi, by móc sensownie myśleć o sposobach kuracji”. [17] W eseju „Utopia bez toposu” ten sam autor pisze z kolei, iż: „płynna nowoczesność odebrała przyszłości kredyt zaufania. Miarą upływu czasu już nie jest dziś przejście od gorszego do lepszego, ale przemijanie, umykanie szans na poprawę… ” [18]
To w takich przesłankach należy doszukiwać się wzrostu nastrojów rewolucyjnych na całym świecie przebiegających wzdłuż osi Północ-Południe a wzmacnianych jeszcze podłożem religijnym. Światowy terroryzm jest przecież objawem desperacji i potwierdza wyczerpywanie się wcześniejszych sposobów rozwiązywania współczesnych problemów. Potwierdza on w istocie triumf kultury zachodniej, której sprzyja szczęście, nad pechowymi kulturami niezachodnimi.
Powyżej przedstawiliśmy naturę globalizacji interpretowanej przez pryzmat procesów chaotycznych i nieprzewidywalnych; naszkicowaliśmy także jej społeczne, gospodarcze, kulturowe i polityczne skutki. Analiza wykazała kryzys współczesnej instytucji państwa i władzy, które legły pod naporem potężnych megatrendów światowej gospodarki. Podążając za logiką naszkicowanych trendów trudno zresztą odnaleźć jakąkolwiek konstruktywną odpowiedź, która wskazywałaby na remedium naszych uciążliwych bolączek. Zgodnie z deterministyczną teorią chaosu globalne procesy stają się bowiem coraz bardziej nieuchwytne i niezrozumiałe. Niczym „czarna dziura”, która w sposób nieuchronny wchłania wszystko co znajduje się dookoła niej, niczym wirus który infekuje – powiększa się ich zakres oddziaływania, a składająca się z „efektów ubocznych” „szara strefa” przestaje już być marginesem naszych działań, lecz staje się ich siłą napędową, która w mgnieniu oka jest w stanie zniszczyć społeczeństwo i dorobek wielu pokoleń. Czy z tego chaosu podobnie jak z chaosu w mitologii greckiej może się wyłonić ład i porządek?
Wydaje się, iż rozwiązanie gordyjskiego węzła tkwi w zastąpieniu globalnego bałaganu globalną polityką. Nowa globalna polityka w niewielu jednak aspektach przypominać będzie starą politykę, która była nieodłączną domeną państw narodowych. Nowe aspiracje polityczne muszą mieć zasięg światowy, aby sprostały nowym zadaniom, muszą się odwoływać do rywalizacji o wpływy na świecie, a nie na obszarze wyodrębnionego i zamkniętego terytorium.
Aspiracje nowej władzy winny wykraczać ponad płytkie strategie współczesnych elit finansowych, których działania, choć wywołują dalekosiężne skutki społeczne i gospodarcze, to na wywoływanie takich skutków nie są obliczone i nie są do nich przygotowane. Politycy nie powinni się zachowywać asekurancko. Współczesny polityk boi się odpowiedzialności z uwagi na poszerzający się zasięg oddziaływania rozmaitych afer nie chce być wciągnięty w ich wir. Jest to jednak droga do nikąd. Światowa polityka powinna przewartościować chaotyczne relacje sieciowe, które stymulują jedynie biurokratyczny bałagan, i w miejsce wielu konkurencyjnych (zarówno w układzie wertykalnym, jak i horyzontalnym) ośrodków decyzyjnych starać się wprowadzić porządek jednolity i przejrzysty. Reformy wymagają zwłaszcza niejasne i zbiurokratyzowane kręgi decyzyjne Unii Europejskiej, które są całkowicie nieskuteczne na gruncie rozwiązywana realnych problemów gospodarczych i społecznych. Tu potrzeba suwerennej i silnej władzy. Władze winny wyciągnąć wszystkie wnioski wynikające z dokonującej się dewaluacji więzi terytorialnych – winny być eksterytorialne, płynne, nieograniczone i ogólnoświatowe.
Pewne tendencje zachodzące na świecie przybliżają nas zresztą do tego kierunku. Osiowy charakter wydarzeń utożsamianych z 11 września 2001 r. wymusił w tym względzie pewne dość istotne przemiany, których konsekwencją powoli staje się dwubiegunowy układ sił politycznych na świecie. Przyjmując, że chaos jest próżnią, musimy pamiętać, iż natura nie znosi próżni i wcześniej czy później ją unicestwia. Z sytuacją próżni mieliśmy do czynienia od 1989 roku do 11 września 2001. Tylko w tym okresie spełniały się posthistoryczne proroctwa Francisa Fukuyamy. Później już wkroczył na scenę Samuel Huntington, wraz z jego koncepcją zderzenia cywilizacji.
Proces przegrupowania sił społecznych na świecie możemy także wyjaśnić za pomocą mechanizmów psychologicznych. Im bardziej wychodzi na jaw, że współczesne procesy mają charakter przypadkowy i żywiołowy (że nie stoi za nimi żadna określona siła) – tym bardziej zwiększa się poczucie pustki w społeczeństwie. Stan ten można też wyrazić jako alegorię „tęsknoty za wrogiem”. Współczesne społeczeństwo, cierpiąc na tak silne schorzenie - którego przejawem jest rosnąca pauperyzacja, poczucie beznadziei itp. - koniecznie pragnie odnaleźć „kozła ofiarnego”, który mógłby skupiać na sobie odpowiedzialność za zło tego świata. W poczuciu ubogich państw muzułmańskich oraz pokrzywdzonych grup społecznych odpowiedzialność ponoszą państwa bogate – głównie Stany Zjednoczone.
Zakończenie
Postrzeganie globalizacji w kategoriach wzrostu znaczenia światowej polityki - co jest domeną środowiska „antyglobalistycznego” - jest błędem. Środowiska „antyglobalistyczne” realizują zatem swoją strategię na podstawie błędnie przyjętych założeń teoretycznych. Koncepcja ta skłonna jest postrzegać władzę jako złą ze swojej natury, jako przyczynę ucisku i niesprawiedliwości. Z drugiej jednak strony środowiska „antyglobalistyczne” same stają się częścią i przedmiotem nowej światowej polityki, która, pomimo opisanych trendów, powoli zaczyna zdobywać swoje wpływy. Polityka ta przebiega wokół podziału dychotomicznego świata: Północ-Południe. Globalne trendy rozwojowe, choć napędzane są przez przesłanki żywiołowe i chaotyczne, wiodą lub mogą wieść, do ponownego upolitycznienia dyskursu, w którym osią podziału będzie właśnie podłoże cywilizacyjne. W tym sensie rozbudzanie świadomości pokrzywdzonych grup społecznych przez – kierujący się błędnymi teoriami - ruch „antyglobalistyczny”, może prowadzić do pozytywnych konsekwencji, czyli do wzrostu świadomości i aktywizacji społecznej w imię określonych celów politycznych. Aktywizacja ta oparta będzie na bardzo silnym spoiwie - poczuciu krzywdy. Zapiekły wróg antyglobalistów tj. światowy kapitał i wielka finansjera przyjmie postać wroga politycznego (w rozumieniu Carla Schmitta). „Wróg” będzie tu posiadał konkretne cechy osobowe, a nie będzie jedynie – jak w przypadku globalnej sieci – „bezkształtną masą”.
Skoro jednak rozmawiamy o praktyczno-politycznej stronie problemu (i dobrze, bowiem celem filozofii nie powinno być jedynie opisywanie świata, lecz jego zmiana na lepsze) nie unikniemy odpowiedzi na pytanie o znaczeniu praktycznym. Pytanie to będzie brzmieć: Po której stronie opisanego sporu stoimy?
W odpowiedzi na nie „antyglobaliści” umiejscawiają się oczywiście po stronie biednego i pokrzywdzonego Południa, czyli, według terminologii B. Barbera, po stronie „Dżihadu”. Wybór ten w moim głębokim przekonaniu nie jest jednak słuszny – gdyż jest sprzeczny z naszym dziedzictwem cywilizacyjnym. Cokolwiek byśmy złego nie powiedzieli o współczesnej cywilizacji Myszki Miki i Coca Coli, musimy pamiętać, iż jest ona późnym wnukiem cywilizacji łacińskiej. Musimy też pamiętać, iż dokonujący się proces rozkładu posiada swoje przyczyny właśnie w trendach globalnych. Zastąpienie globalizacji ogólnoświatową polityką stwarza nadzieje na pewne uporządkowanie bałaganu, i tym samym na przywrócenie życia zapomnianym już wartościom zachodniego świata. Gdy reguły gry ustala globalizacja, wszystko staje się możliwe – nawet zmiana na lepsze.
Post Scriptum
Okładka jednej z ważniejszych książek współczesnego „papieża antyglobalistów” Noama Chomsky’ego: Rok 501. Podbój trwa została opatrzona bardzo sugestywną ryciną. Oto żaglowce i galery (z epoki Krzysztofa Kolumba) docierają w 501 roku podbojów (czyli w 1993 roku, kiedy była pisana książka i kiedy to przypadała 500-letnia rocznica odkrycia Ameryki) do nowych lądów i ziem, kontynuując swoją misję zdobywania wpływów i władzy na świecie. Oczywiście metody się zmieniają. Miejsce dawnej kolonizacji i eksterminacji Azteków i Majów (inspirowanej m.in. przez „nieludzkich chrześcijańskich” konkwistadorów) zajmuje teraz podbój w celach humanitarnych, mający na celu wyzwalanie podbitych społeczności od ich krwawych tyranów i przynoszenie im pokoju, sprawiedliwości, dobrobytu i jedynie słusznego american way of life. W rzeczywistości jednak niewiele się przez te 500 lat zmieniło. Cele podbojów – zdaje się krzyczeć zgodnie chór „antyglobalistów” – pozostają te same: żądza panowania nad światem, zdobywanie zasobów gospodarczych itp.!
Nie wiem czy jest to prawdą. Raczej w to wątpię. Obawiam się, że szerzący się wirus chaosu dość skutecznie już neutralizuje aspiracje władzy do jakichkolwiek śmielszych poczynań. Gdyby jednak było tak jak chcą to widzieć „antyglobaliści” i jak przedstawia to okładka książki Chomsky’ego, to sytuację taką należałoby jedynie pobłogosławić. Dopóki rzeczywiście istnieć będą skłonności i preferencje silnych państw do wysyłania swoich „okrętów” w celu zdobywania wpływów na świecie, dopóty będę mógł spać spokojnie.
Michał Graban
1 Chaos jest zatem u mnie terminem negatywnym, definiuję go nie tyle w formie jakiegoś konkretnego systemu (który posiada cechy własne), ile jako zaprzeczenie systemu, ładu czy porządku. Takie przedstawienie problemu upodabnia naturę chaosu do natury zła. Przypomnijmy, iż według zachodniej tradycji chrześcijańskiej „zło” nie ma charakteru ontycznego, lecz jest definiowane jako „brak dobra”. Podobnie chaos oznacza u mnie pustkę, próżnię, nieporządek, nieład, a także chorobę lub wirus.
2 Por. A. Domosławski, Świat nie na sprzedaż. Rozmowy o globalizacji i kontestacji, Warszawa 2002, s. 14 -15.
3 J-F Lyotard, Kondycja ponowoczesna, Warszawa 1997, s. 9.
4 Z. Bauman, Globalizacja. 1 co z tego dla ludzi wynika, Warszawa 2000, s. 18.
5 Daniel Bell, Kulturowe sprzeczności kapitalizmu, Warszawa 1998, s. 185.
6 Z. Bauman, Życie na przemiał, Kraków. 2004, s. 52.
7 R. Piekarski - używa terminu „kosmos zewnętrzny”, por. Globalizacja i my. Tożsamość lokalna wobec trendów globalnych, pr. zbiór, pod red. R. Piekarskiego i M. Grabana„ Kraków 2003. s. 41.
8 A. Giddens, Stanowienie społeczeństwa, Poznań 2003, s. 50
9 Kultura w czasach globalizacji, pr. zbiór, pod red. M. Jacyno, A. Jawłowskiej, M. Kempnego, Warszawa 2004, s. 168.
10 Ibid. s. 169.
11 Istotę przemiany, która dokonała się pomiędzy czasami nowożytnymi a współczesnością najlepiej oddaje ewolucja terminu „rynek”. W przeszłości rynek był fizycznym miejscem, posiadającym swą geograficzną lokalizację. Aktualne rynki mają charakter wirtualny, występują one - z geograficznego punktu widzenia - wszędzie.
12 Cyt. za: „Przegląd Polityczny” nr 64/ 2004, s. 130,
13 „Międzynarodowy Przegląd Polityczny”, nr 3/4 (8/9)/ 2004, s. 346.
14 M. Castells, Informacjonalizm i społeczeństwo sieciowe, „Przegląd Polityczny” nr 64/ 2004, s. 140.
15 J. Riffkin, Koniec pracy. Schyłek siły roboczej na świecie i początek ery postrynkowej, Wrocław 2001, s. 145- 209.
16 Z. Bauman, Życie ma przemiał, op. cit. s. 22.
17 Ibid, s. 30.
18 Kultura w czasach globalizacji, op. cit., s. 30.