Globalizacja jako chaos – kryzys władzy i jego skutki

Temat glo­ba­li­za­cji stal się bar­dzo modny w ostat­nich latach. Trudno się zresztą temu dzi­wić. Współ­cze­sne trendy roz­wo­jowe wiodą do bły­ska­wicz­nego kur­cze­nia się świata i sta­wiają czło­wieka wobec pro­ble­mów, z któ­rymi nigdy wcze­śniej nie musiał się bory­kać. Na pol­skim i zagra­nicz­nym rynku wydaw­ni­czym poja­wiło się w związku z tym wiele publi­ka­cji sta­ra­ją­cych się zgłę­bić i opi­sać to zło­żone i nie­jed­no­znaczne zja­wi­sko. Z pew­nym uprosz­cze­niem można stwier­dzić, że w publi­ka­cjach tych domi­nują dwa zasad­ni­cze i prze­ciw­stawne wzglę­dem sie­bie, sta­no­wi­ska co do samej istoty glo­ba­li­za­cji. Pierw­sze z nich (repre­zen­to­wane głów­nie przez śro­do­wi­sko, do któ­rego przy­lgnęło miano „anty­glo­ba­li­stycz­nego”) wiąże glo­ba­li­za­cję z ruchem poli­tycz­nym, za któ­rym stoją ści­śle okre­ślone ośrodki decy­zyjne reali­zu­jące swój plan stop­nio­wego zdo­by­wa­nia wpły­wów na świe­cie. Dru­gie - wręcz prze­ciw­nie - przy­czyn glo­ba­li­za­cji upa­truje w czyn­ni­kach żywio­ło­wych, przy­pad­ko­wych i nieskoordynowanych.

Muszę przy­znać, iż sam jestem gorą­cym zwo­len­ni­kiem dru­giego sta­no­wi­ska – tj. trak­to­wa­nia glo­ba­li­za­cji jako pro­cesu żywio­ło­wego. Dla wzmoc­nie­nia tego sta­no­wi­ska sto­so­wać będę ter­min „chaos”, który oprócz czyn­nika przy­pad­ko­wo­ści wpro­wa­dza jesz­cze kate­go­rię nie­ładu. Nie­ład ten – jak będę się sta­rał wyka­zać - towa­rzy­szy współ­cze­snym tren­dom. [1] Zanim jed­nak dokład­nie wyja­śnię swoje sta­no­wi­sko, przed­sta­wię racje tych, któ­rzy postrze­gają glo­ba­li­za­cję przez pry­zmat zapla­no­wa­nych i sko­or­dy­no­wa­nych dzia­łań politycznych.

Co na temat glo­ba­li­za­cji sądzą „antyglobaliści”?

Według „anty­glo­ba­li­stów” świa­tem rzą­dzi bogata elita, która za pośred­nic­twem taj­nych poro­zu­mień, doko­ny­wa­nych w gabi­ne­to­wych zaci­szach, doko­nuje podziału „łupów” bez­praw­nie zagra­bio­nych od innych państw i grup spo­łecz­nych. Podej­ście to nawią­zuje do reha­bi­li­to­wa­nych dziś teo­rii mark­si­stow­skich postrze­ga­ją­cych świat przez pry­zmat anta­go­ni­zmów kla­so­wych. Bogate grupy spo­łeczne (posia­da­cze kapi­tału) sta­no­wią tu wyod­ręb­nioną klasę, która w swoim inte­re­sie utrzy­muje wła­dzę kosz­tem pozo­sta­łych grup spo­łecz­nych. Uję­cie to ści­śle loka­li­zuje adre­sa­tów glo­bal­nej poli­tyki – mniej wię­cej gdzieś w oko­li­cach ośrod­ków decy­zyj­nych naj­bo­gat­szych państw świata: Waszyng­tonu lub grupy G-8. Jako cen­tra decy­zyjne iden­ty­fi­kuje się tutaj „wpły­wowe” insty­tu­cje mię­dzy­na­ro­do­wej finan­sjery, w rodzaju Mię­dzy­na­ro­do­wego Fun­du­szu Walu­to­wego, Świa­to­wej Orga­ni­za­cji Han­dlu, Świa­to­wego Forum Eko­no­micz­nego, Banku Świa­to­wego czy ONZ, któ­rych celem jest nego­cjo­wa­nie zało­żeń świa­to­wej poli­tyki gospodarczej.

Cho­ciaż świa­towy ruch „anty­glo­ba­li­styczny” nie jest jesz­cze spe­cjal­nie popu­larny i silny, to ist­nieją pod­stawy, by twier­dzić, że jego wpływy będą rosnąć. Pre­zen­to­wane przez niego uję­cie pro­blemu odwo­łuje się bowiem do haseł nośnych spo­łecz­nie. Poczu­cie biedy, uci­sku i nie­spra­wie­dli­wo­ści spo­łecz­nej zawsze jed­no­czyło i mobi­li­zo­wało spo­łe­czeń­stwa do dzia­ła­nia prze­ciw „wro­gom”. Na spo­tka­niach pro­te­sta­cyj­nych w Porto Ale­gre w 2002 roku można było spo­tkać tak róż­nych przed­sta­wi­cieli ruchu „anty­glo­ba­li­stycz­nego” jak: chło­pów i pro­le­ta­riu­szy, zwo­len­ni­ków Marksa, Che Guevary i Fidela Castro, eko­lo­gów, troc­ki­stów, anar­chi­stów, a także Pale­styń­czy­ków, rasta­fa­rian a nawet Indian. [2]

Nie­za­leż­nie od wielu uprosz­czeń, które wystę­pują w poglą­dach „anty­glo­ba­li­stów”, należy przy­znać, że za ruchem tym stoją istotne racje spo­łeczne. „Anty­glo­ba­li­ści” we wła­ściwy spo­sób postrze­gają kon­se­kwen­cje glo­ba­li­za­cji - poprzez wzrost pola­ry­za­cji gospo­dar­czej i spo­łecz­nej, ukła­da­ją­cej się w for­mułę 20 % boga­tych i 80 % bied­nych. Pola­ry­za­cja ta w uję­ciu geo­gra­ficz­nym prze­ja­wia się w postaci dycho­to­mii Północ-Południe. Stoi za nią także bar­dziej poważny i głęb­szy podział kulturowo-cywilizacyjny, który w for­mule Samu­ela Hun­ting­tona  („Zde­rze­nie cywi­li­za­cji”) lub Benia­mina Bar­bera („Dżi­had kon­tra Mc Świat”) - przy­naj­mniej od 11 wrze­śnia 2001– prze­stał już być wyłącz­nie aka­de­micką spe­ku­la­cją. I rze­czy­wi­ście, „anty­glo­ba­li­ści” mają prawo uzna­wać, iż byli tymi, któ­rzy „ostrze­gali jako pierwsi” i któ­rych nie słu­chano. „Anty­glo­ba­li­ści” słusz­nie pod­kre­ślają także fakt, że postęp tech­niczny oraz nowy libe­ralny porzą­dek eko­no­miczny (w któ­rym tak dużą rolę odgry­wają prawa jed­nost­kowe) - wbrew szum­nym prze­po­wied­niom opty­mi­stów - w isto­cie zwięk­szają świa­tową pola­ry­za­cję, która nie­bez­piecz­nie zbliża się do punktu krytycznego.

Według mnie „anty­glo­ba­li­ści” w błędny spo­sób loka­li­zują jed­nak prze­słanki świa­to­wych pro­ce­sów, za któ­rymi stoją, ich zda­niem, jakieś ści­śle okre­ślone grupy decy­zyjne, któ­rych dzia­ła­nia i inten­cje mia­łyby być celowe. „Anty­glo­ba­li­ści” w uza­sad­nie­niu swo­jego sta­no­wi­ska powo­łują się czę­sto na nośne i popu­larne mak­symy, iż „ nic prze­cież nie dzieje się przez przy­pa­dek”, lub „gdy nie wia­domo o co cho­dzi to cho­dzi o pie­nią­dze. Takimi wła­śnie argu­men­tami odpie­rają oni tezę o żywio­ło­wym i przez to przy­pad­ko­wym cha­rak­te­rze współ­cze­snych tren­dów cywi­li­za­cyj­nych i gospodarczych.

Z czy­sto poznaw­czego punktu widze­nia rzecz ma się, według mnie, dokład­nie odwrot­nie niż sądzą „anty­glo­ba­li­ści”. Poni­żej będę się sta­rał udo­wod­nić, iż zacho­dzące pro­cesy wymy­kają się spod poli­tycz­nej kon­troli. Także nara­sta­jące bie­guny biedy i bogac­twa, są, moim zda­niem, pro­stą kon­se­kwen­cją faktu, iż za glo­balną poli­tykę nikt tak naprawdę nie odpowiada.

Pomię­dzy cza­sami nowo­żyt­nymi a współ­cze­sno­ścią - prze­słanki tren­dów globalnych

 Dla zro­zu­mie­nia genezy glo­ba­li­za­cji inter­pre­to­wa­nej przez pry­zmat cha­osu warto prze­śle­dzić prze­mianę świa­to­po­glą­dową, jaka doko­nała się pomię­dzy cza­sami nowo­żyt­nymi, które czer­pały inspi­ra­cję z filo­zo­fii oświe­ce­nio­wej a współ­cze­sno­ścią, którą okre­śla się mia­nem „pono­wo­cze­sno­ści”. Prze­miana ta dość traf­nie została roz­po­znana przez ana­li­ty­ków utoż­sa­mia­nych z filo­zo­fią post­mo­der­ni­styczną. Wyra­żają oni pogląd, iż wraz z osta­tecz­nym kry­zy­sem filo­zo­fii oświe­ce­nio­wej prze­ży­wamy aktu­al­nie schy­łek myśle­nia w kate­go­riach cało­ścio­wych, które rościło sobie nie­gdyś pre­ten­sje do prze­bu­dowy naszego spo­łe­czeń­stwa i stwo­rze­nia lep­szego i bar­dziej spra­wie­dli­wego porządku spo­łecz­nego. Zgod­nie z tą inter­pre­ta­cją dawny porzą­dek kul­tu­rowy ulega aktu­al­nie roz­pro­sze­niu na wiele małych, nie przy­sta­ją­cych do sie­bie czę­ści, któ­rych nie można już w żaden spo­sób upo­rząd­ko­wać. Jean-Francois Lyotard w książce Kon­dy­cja pono­wo­cze­sna prze­mianę tę okre­śla mia­nem „kry­zysu wiel­kich nar­ra­cji” spro­wa­dza­jąc ją do uzna­nia libe­ral­nej w swym prze­sła­niu „nie­re­du­ko­wal­nej hete­ro­ge­nicz­no­ści roz­ma­itych form dys­kursu” [3] , które we wcze­śniej­szych cza­sach wyda­wały się tak nie­wzru­szone i pra­wo­mocne, iż nada­wano im prze­sła­nie uni­wer­salne, a następ­nie legi­ty­mi­zu­jącą siłę. Stały za nimi bowiem auto­ry­tety sta­ro­żyt­nej (Ary­sto­te­les) i chrze­ści­jań­skiej (św. Tomasz z Akwinu) filo­zo­fii postrze­ga­jące całość jako byt onto­lo­giczny, który pro­mie­nio­wał na całą naturę wszech­świata porząd­ku­jąc ją według spój­nego, hie­rar­chicz­nego sche­matu odzwier­cie­dla­ją­cego „Wielki Łań­cuch Bytu” (Great Chain of Being).

Fry­de­ryk Nie­tz­sche, wraz ze swoją tezą o „śmierci boga”, jako pierw­szy obwie­ścił roz­pad daw­nego porządku filo­zo­ficz­nego i spo­łecz­nego. Efekt roz­padu i roz­pro­sze­nia miał uru­cho­mić demo­niczne siły drze­miące w spo­łe­czeń­stwie i wymu­sić reak­cję łań­cu­chową, którą trudno będzie powstrzymać.

Wydaje się, iż wiesz­czony przez filo­zo­fów pro­ces roz­padu zna­lazł swoje pełne potwier­dze­nie w ostat­nich prze­mia­nach cywi­li­za­cyj­nych, obej­mu­ją­cych stop­niowo cały świat; prze­mia­nach utoż­sa­mia­nych z pro­ce­sem moder­ni­za­cji. Istotną rolę ode­grał tu postęp tech­niczny, a zwłasz­cza – zwięk­sza­jący ludzką mobil­ność – postęp w dzie­dzi­nie trans­portu, środ­ków prze­syłu infor­ma­cji (rewo­lu­cja tele­ko­mu­ni­ka­cyjna) i spo­so­bów komu­ni­ko­wa­nia się. Dawny zwią­zek czło­wieka z prze­strze­nią odpo­wie­dzialny był bowiem za poczu­cie ludz­kiej toż­sa­mo­ści, trwa­ło­ści i zako­rze­nie­nia. Zwią­zek ten umoż­li­wiał ist­nie­nie wyod­ręb­nio­nych cało­ści kul­tu­ro­wych – wspól­not etnicz­nych, naro­do­wych bądź cywi­li­za­cyj­nych; umoż­li­wiał także ist­nie­nie kla­row­nych kate­go­rii poli­tycz­nych zaczerp­nię­tych ze słow­nika poli­tycz­nego reali­zmu – takich jak tery­to­rium, gra­nica, suwe­ren­ność wła­dzy, wróg, przy­ja­ciel itp. Jak pisze Zyg­munt Bau­man: „Nagle staje się jasne, że podziały w obrę­bie kon­ty­nen­tów i całego globu wyni­kały z odle­gło­ści, które nie­gdyś wyda­wały się obez­wład­nia­jąco rze­czy­wi­ste z powodu pry­mi­tyw­nych środ­ków trans­portu i nie­do­god­no­ści zwią­za­nych z podróżą ” . [4]

Upa­try­wa­nie przy­czyn kul­tu­ro­wego roz­padu we wzro­ście prze­strzen­nej mobil­no­ści poja­wia się w wielu opi­sach kon­dy­cji jed­nostki ludz­kiej na prze­ło­mie wieku. „Tury­sta”, a jesz­cze bar­dziej – „spa­ce­ro­wicz” (fla­neur) prze­cha­dza­jący się bez­wied­nie wzdłuż miej­skich ulic, tro­tu­arów i pasaży – staje się figurą sym­bo­liczną, odzwier­cie­dla­jącą zmien­ność i przy­god­ność ludz­kiego doświad­cze­nia. Posta­wie tej towa­rzy­szy rela­ty­wizm świa­to­po­glą­dowy, suge­ru­jący nie­moż­ność trwa­łego zako­twi­cze­nia się czło­wieka w świecie.

Ludzka mobil­ność, czyli zdol­ność do prze­miesz­cza­nia się z miej­sca na miej­sce ule­gała stop­nio­wemu zwięk­sze­niu wraz z kolej­nymi fazami rewo­lu­cji tech­no­lo­gicz­nych. Zasad­ni­cza prze­miana doko­nała się jed­nak u schyłku XX wieku wraz z wyna­laz­kiem inter­netu. Po prze­strzeni wir­tu­al­nej można się bowiem poru­szać w mgnie­niu oka wraz z przy­ci­ska­niem kla­wi­szy kom­pu­tera. Prze­mianę tą należy wią­zać z powsta­niem feno­menu „sztucz­nej prze­strzeni”, po któ­rej podró­żują nie byty mate­rialne, ale infor­ma­cje. Istotną rolę prze­stał już odgry­wać postęp w dzie­dzi­nie prze­miesz­cza­nia się ludzi i przed­mio­tów z miej­sca na miej­sce, lecz tele­ko­mu­ni­ka­cja, czyli prze­miesz­cza­nie się zako­do­wa­nych obra­zów i informacji.

To, co jest naj­istot­niej­sze dla tej czę­ści roz­wa­żań to fakt, że prze­miany współ­cze­snej geo­gra­fii (utoż­sa­miane z takimi ter­mi­nami jak: „koniec geo­gra­fii” Paula Virillo,  dete­ry­to­ria­li­za­cja, „kur­cze­nie się świata”, czy w końcu moż­li­wość „dzia­ła­nia na odle­głość” Anthony Gid­densa) dostar­czają sku­tecz­nych narzę­dzi opisu współ­cze­snych prze­mian, któ­rych istotą jest roz­pro­sze­nie daw­nych cało­ści kulturowo-politycznych na wiele małych i nie przy­sta­ją­cych do sie­bie nawza­jem czę­ści. Jed­no­cze­śnie roz­pad daw­nego porządku kul­tu­ro­wego nie jest inter­pre­to­wany w kate­go­riach zmierz­chu czy schyłku kul­tury spo­wo­do­wa­nym przez jej seku­la­ry­za­cję, która dawną ducho­wość zastę­puje nasta­wie­niem kon­sump­cyj­nym i mate­ria­li­stycz­nym. Post­mo­der­ni­styczne roz­pro­sze­nie inter­pre­to­wane jest raczej jako uwol­nie­nie, eman­cy­pa­cja, erup­cja czy dyfu­zja tre­ści kul­tu­ro­wych, które kie­dyś były zwartą cało­ścią. Wska­zuje się bowiem na to, że zdo­by­cze rewo­lu­cji tele­ko­mu­ni­ka­cyj­nej stają się dosko­nałą pożywką dla roz­ma­itych eks­pre­sji twór­czych wzmac­nia­jąc je i dostar­cza­jąc im sku­tecz­nych narzę­dzi prze­kazu. Pry­mat uję­cia kul­tu­ro­wego w ana­li­zie glo­bal­nych tren­dów, widoczny jest w defi­nio­wa­niu feno­menu Sieci nie tyle przez pry­zmat zawi­łych pro­ce­sów tech­no­lo­gicz­nych, lecz inte­rak­cji spo­łecz­nych. Zgod­nie z tym uję­ciem sieć to nie tyle supły splą­ta­nych kabli świa­tło­wo­do­wych ile „paję­czyna świa­do­mo­ści” (jak nazywa ją Daniel Bell) [5], w któ­rej z jed­nego do dru­giego krańca kuli ziem­skiej prze­sy­łane są w mgnie­niu oka roz­ma­ite dozna­nia psy­cho­lo­giczne odwo­łu­jące się do pod­świa­do­mych arche­ty­pów, mitów i sym­boli. Te, kie­dyś trzy­mane na uwięzi, a obec­nie uwol­nione i sfrag­men­ta­ry­zo­wane, odpady od daw­nych kul­tur świa­to­wych wyko­rzy­sty­wane są w celach komer­cyj­nych. Współ­cze­sne tech­niki prze­syłu infor­ma­cji są zatem jedy­nie narzę­dziem, umoż­li­wia­ją­cym czło­wie­kowi okieł­zna­nie natury, która wyzna­czała nie­gdyś tak silne bariery terytorialne.

Do tematu tego jesz­cze powrócę. Teraz jed­nak zamie­rzam się sku­pić na spra­wie naj­istot­niej­szej – opi­sa­niu wpływu, jaki pro­cesy dete­ry­to­ria­li­za­cji i „kur­cze­nia się świata” wywie­rają na politykę.

 Kry­zys współ­cze­snych insty­tu­cji politycznych

 Wydaje się, że prze­miany obej­mu­jące sferę poli­tyczną posia­dają naj­więk­sze zna­cze­nie w ana­li­zie glo­ba­li­za­cji. Poli­tyka bowiem była jak dotąd sku­teczną zaporą powstrzy­mu­jącą pro­ces roz­padu, nada­jącą sens, racjo­nal­ność i pla­no­wość ludz­kiej egzy­sten­cji. Sku­tecz­ność nowo­żyt­nego pań­stwa reali­zo­wana na dro­dze decy­zji admi­ni­stra­cyj­nych była bowiem sil­nie sprzę­żona z tery­to­rium. Zauważmy, iż pań­stwo Toma­sza Hob­besa nada­wało władcy suwe­ren­ność i mono­pol sto­so­wa­nia apa­ratu przy­musu i kon­troli wyłącz­nie w ramach okre­ślo­nego tery­to­rium. Jed­no­cze­śnie tylko legalny rząd wraz ze swo­imi urzęd­ni­kami posia­dał pra­wo­moc­ność i wyłącz­ność do pano­wa­nia nad okre­ślo­nym tery­to­rium i nada­wa­nia „pokoju wewnętrz­nego” jego oby­wa­te­lom. Dzia­ła­nia władz były racjo­nalne, ogra­ni­czone zasię­giem oddzia­ły­wa­nia i nakie­ro­wane na okre­ślone grupy adre­sa­tów. Istotną cechą pań­stwa nowo­żyt­nego była w końcu zdol­ność do kre­owa­nia przy­szło­ści swych oby­wa­teli poprzez reali­za­cję oświe­ce­nio­wej idei postępu. To wła­śnie za pośred­nic­twem pań­stwa i jego instru­men­tów legi­sla­cyj­nych reali­zo­wane były pro­jekty prze­bu­dowy spo­łe­czeń­stwa i two­rze­nia nowego, bar­dziej spra­wie­dli­wego ustroju. Idee te okre­ślano mia­nem uto­pij­nych. Zwróćmy uwagę, iż ukuty przez Tho­masa More’a ter­min „uto­pia” ma ety­mo­lo­giczny zwią­zek z ter­mi­nem „topos” czyli „miej­sce”. Ozna­cza to, iż wizje pań­stwowe doty­czące innego, lep­szego życia, ujmo­wane w formę uto­pii, były zawsze gdzieś umiej­sco­wione – zwią­zane z jasno okre­ślo­nym tery­to­rium i w nim zamknięte.

Post­mo­der­ni­styczne roz­pro­sze­nie wywiera zatem istotny wpływ na insty­tu­cję pań­stwa, taką jaką znamy z opi­sów Toma­sza Hob­besa. Ero­zja struk­tur nowo­żyt­nego pań­stwa jest naj­bar­dziej widoczna na przy­kła­dzie moż­li­wo­ści pro­wa­dze­nie przez pań­stwo racjo­nal­nej, pla­no­wej i zor­ga­ni­zo­wa­nej poli­tyki. Przez racjo­nal­ność rozu­miem zdol­ność wła­dzy poli­tycz­nej do kształ­to­wa­nia wypad­ków na zasa­dzie przyczynowo-skutkowej. Chcę przez to powie­dzieć, iż dotych­czas wła­dze poli­tyczne były w sta­nie za pomocą swo­ich decy­zji admi­ni­stra­cyj­nych wywie­rać wpływ na rze­czy­wi­stość spo­łeczną i gospo­dar­czą. Ist­niał zatem pro­sty i wymierny zwią­zek pomię­dzy dzia­ła­niami władz, a kon­se­kwen­cjami tych dzia­łań. W cza­sach pono­wo­cze­snych zwią­zek taki uległ poważ­nemu nad­wą­tle­niu. Pomię­dzy dzia­ła­niami władz, a ich skut­kami poja­wia się bowiem sze­reg efek­tów ubocz­nych i nie­za­mie­rzo­nych, znie­kształ­ca­ją­cych pier­wotne inten­cje władz. Jed­no­cze­śnie rze­czy­wi­stość spo­łeczna, którą obser­wu­jemy i która nas ota­cza, w coraz więk­szym stop­niu jest już kształ­to­wana przez czyn­niki przy­pad­kowe, choć na pierw­szy rzut oka wydaje się, że jest ina­czej. To, co obser­wu­jemy, to roz­ma­ite sieci, sploty i sprzę­że­nia zwrotne, które z kolei gene­rują prze­pływy kapi­ta­łowe, za któ­rymi z kolei podą­żają ośrodki wpływu, które nie mają jed­nak nic wspól­nego z wła­dzą w tra­dy­cyj­nym rozu­mie­niu tego terminu.

Według Zyg­munta Bau­mana geneza efek­tów ubocz­nych, jako sza­rej strefy naszych nor­mal­nych rela­cji, tkwi w oświe­ce­nio­wej idei postępu i pro­jek­tach budowy dosko­na­łego spo­łe­czeń­stwa, które, jak pisa­łem, były sil­nie sprzę­żone z tery­to­rium. O ile czasy nowo­cze­sne były zdo­mi­no­wane przez próby two­rze­nia ogól­no­świa­to­wego ładu, o tyle post­mo­der­nizm zostaje ogar­nięty przez chaos: „Wizja ładu (…) budzi upiora cha­osu” – powiada Bau­man –  „(…) Bez cha­osu nie byłoby ładu, podob­nie jak nie byłoby awersu bez rewersu i świata bez ciem­no­ści. Chaos obja­wia się jako chaos, dopusz­cza­jąc do zaist­nie­nia zda­rzeń zaka­za­nych po zapro­wa­dze­niu ładu; odsła­nia swoją twarz natych­miast po zapro­wa­dze­niu ładu”. [6]  Wynika stąd, iż „efekty uboczne” nie mają cha­rak­teru zewnętrz­nego [7]  sui gene­ris, nie stoją za nimi żadne ciemne i demo­niczne siły - chyba że mamy na myśli demona naszej pod­świa­do­mo­ści. „Efekty uboczne” są kon­se­kwen­cją świa­do­mych decy­zji, jed­nak są one kon­se­kwen­cją nie­za­pla­no­waną, a czę­sto wręcz nie­świa­domą dla wywo­łu­ją­cych je pod­mio­tów. Anthony Gid­dens w swo­jej pracy Sta­no­wie­nie spo­łe­czeń­stwa zja­wi­ska te defi­niuje jako „nie­za­mie­rzone kon­se­kwen­cje zamie­rzo­nych dzia­łań”. [8]

Ciemna strona naszej natury zawsze odgry­wała pewną rolę w kształ­to­wa­niu biegu wypad­ków, choć  – przy­naj­mniej do cza­sów Freuda – rzadko pod­da­wano ją ana­li­zie. O ile jed­nak jej wpływ na dawną rze­czy­wi­stość był raczej mar­gi­nalny, o tyle współ­cze­sne zdo­by­cze rewo­lu­cji tele­ko­mu­ni­ka­cyj­nej wzmac­niają jej oddzia­ły­wa­nie i roz­sie­wają bły­ska­wicz­nie po całym świe­cie. Działa tu efekt mnoż­ni­kowy – efekt sprzę­że­nia zwrot­nego, napę­dzany przez wyeman­cy­po­wane ludz­kie zmy­sły w połą­cze­niu z tech­ni­kami audio­wi­zu­al­nymi. Jak pisze John Urry – przy­czyny takich nie­sko­or­dy­no­wa­nych cią­gów zda­rzeń mogą tkwić w zda­rze­niach z pozoru nie­istot­nych, na które nikt nie zwraca uwagi. „Klu­czową kwe­stią jest to” - pisze – „że mało praw­do­po­dobne zda­rze­nia zostają wzmoc­nione na dro­dze sprzę­że­nia zwrot­nego, co z kolei zapę­tla takie sys­temy pro­wa­dząc z cza­sem do potęż­nie wzmoc­nio­nych nawro­tów lub efek­tów sprzę­że­nia zwrotnego”.[9] W ten spo­sób kształ­tuje się ota­cza­jąca nas rze­czy­wi­stość - powstają grupy kapi­ta­łowe, ośrodki wpływu i ciągi zda­rzeń, które spra­wiają wra­że­nie trwa­łych i zapla­no­wa­nych bytów poli­tycz­nych. W rze­czy­wi­sto­ści jed­nak stoi za nimi wyłącz­nie przy­pa­dek. Jak pisze Urry: „Dodat­nie sprzę­że­nia zwrotne i ciągi zda­rzeń, gdzie przy­godne zda­rze­nia mogą uru­cho­mić wzory insty­tu­cjo­nalne o deter­mi­ni­stycz­nych skut­kach, mają pod­sta­wowe zna­cze­nie dla róż­nego typu sieci glo­bal­nych. Są to sieci wiel­kich roz­mia­rów, inte­rak­cje mię­dzy ich punk­tami węzło­wymi mogą być bar­dzo inten­sywne i mogą one współ­re­ago­wać z innymi sie­ciami posze­rza­jąc w ten spo­sób swój wyjąt­kowy zakres i zasięg oddzia­ły­wa­nia. Te sieci skła­dają się z róż­nych hybryd, które opla­tają kulę ziem­ską, posia­da­jąc zdol­ność szyb­kiego prze­miesz­cza­nia się poprzez, ponad i pod jej widocz­nymi regio­nami ”. [10]

Kry­zys insty­tu­cji nowo­żyt­nego pań­stwa i jego instru­men­tów legi­sla­cyj­nych w szcze­gólny spo­sób jest widoczny w sfe­rze gospo­darki. Choć współ­cze­sne pań­stwo w coraz to nowy spo­sób pró­buje wpły­wać na gospo­darkę, w rze­czy­wi­sto­ści ta ostat­nia w coraz mniej­szym stop­niu pod­daje się admi­ni­stra­cyj­nemu ste­ro­wa­niu. Przy­czyna leży oczy­wi­ście w eks­te­ry­to­rial­no­ści współ­cze­snych trans­ak­cji, które z szyb­ko­ścią elek­tro­nicz­nego prze­pływu infor­ma­cji opa­no­wują rynki i giełdy całego świata, dając jed­nym for­tunę, a innych czy­niąc wiecz­nymi nie­udacz­ni­kami. [11] Nie­sku­tecz­ność zabie­gów admi­ni­stra­cyj­nych w ste­ro­wa­niu współ­cze­sną gospo­darką należy jed­nak wią­zać także z kon­se­kwen­cjami postępu tech­nicz­nego jako takiego. Daw­niej roz­wój gospo­dar­czy (który sty­mu­lo­wała orga­ni­za­cja pań­stwowa) powsta­wał w miej­scach wypo­sa­żo­nych w złoża natu­ralne, bądź dogod­nych z punktu widze­nia trans­portu. Współ­cze­sna mecha­nika kwan­towa potrafi jed­nak stwo­rzyć cał­ko­wi­cie nowy pro­dukt o pożą­da­nych wła­ści­wo­ściach wyko­rzy­stu­jąc dostępne zasoby. Podobną zależ­ność obser­wu­jemy w gospo­darce żyw­no­ścio­wej – nawozy sztuczne i „zie­lona rewo­lu­cja” uczy­niły świat nie­mal samo­wy­star­czal­nym. We współ­cze­snej gospo­darce liczą się zatem nie tyle zasoby mate­rialne, które można było eks­plo­ato­wać za pośred­nic­twem instru­men­tów admi­ni­stra­cyj­nych, ile pomy­sły, tech­no­lo­gie, inno­wa­cje czyli eks­te­ry­to­rialne i wyeman­cy­po­wane „zasoby spo­łeczne”. Ulrich Beck wska­zuje w tym kon­tek­ście na roz­bież­ność poli­tyki (czyli świa­do­mych i celo­wych dzia­łań admi­ni­stra­cyj­nych) z eko­no­mią: „gospo­darka i nauka (bo współ­cze­sna gospo­darka opiera się wła­śnie na nauce - przy­pis M. G.) są nie­kom­pe­tentne w spra­wie, którą wywo­łują, zaś poli­tyka jest kom­pe­tentna, co do spraw, nad któ­rymi nie ma kon­troli ” - pisze Beck w książce „Spo­łe­czeń­stwo ryzyka”. [12] Według ww. autora próby inter­wen­cji poli­tycz­nej, podej­mo­wane w celu wywie­ra­nia wpływu na gospo­darkę przy­po­mi­nają czę­sto zabawę w kotka i myszkę. Przy czym mysz pra­wie zawsze ucieka kotu. Docho­dzimy w tym momen­cie do istot­nego pro­blemu, który sta­wia przed pla­ni­stami współ­cze­sna gospo­darka oparta na wie­dzy. Gospo­darka ta zacho­wuje się bowiem w zupeł­nie inny spo­sób niż dawna gospo­darka typu indu­strial­nego wła­śnie z uwagi na fakt, iż nie jest ona podatna na oddzia­ły­wa­nie pro­stych bodź­ców admi­ni­stra­cyj­nych. Pomię­dzy zacho­wa­niami spo­łecz­nymi, które wyni­kają z uwa­run­ko­wań kul­tu­ro­wych, a dzia­ła­niami admi­ni­stra­cyj­nymi nie ma pro­stych zależ­no­ści przyczynowo-skutkowych. Choć wiemy, że dobro­byt zależy dzi­siaj od inno­wa­cji, nie wiemy tak na prawdę jak uczy­nić gospo­darkę bar­dziej innowacyjną.

 Rola „nowych elit”

Depo­li­ty­za­cja nie neu­tra­li­zuje oczy­wi­ście ośrod­ków wpływu jako takich. Taką rolę speł­niają prze­cież liczne grupy kapi­ta­łowe, kor­po­ra­cje, banki i świa­towa finan­sjera, na które sypią się gromy ze strony „ucie­mię­żo­nych grup spo­łecz­nych”. Zauważmy, iż zja­wi­ska opi­sy­wane w niniej­szym arty­kule wpi­sują się w ogólny trend „pry­wa­ty­za­cji świata”, który wyraża pry­mat eko­no­mii nad poli­tyką. Jeżeli powiemy (a opnie takie można usły­szeć w śro­do­wi­skach „anty­glo­ba­li­stycz­nych”), że współ­cze­śnie to pie­niądz rzą­dzi świa­tem, to w twier­dze­niu tym będzie wiele prawdy, z tym że słowo „rzą­dzi” nale­ża­łoby umie­ścić w cudzy­sło­wie, gdyż pie­nią­dze w isto­cie neu­tra­li­zują wła­dzę. Tak czy ina­czej – współ­cze­sne kon­cerny wyko­rzy­stu­jące glo­balne środki prze­kazu, pod­po­rząd­ko­wu­jąc sobie rynki lokalne i doko­nu­jąc licz­nych fuzji kapi­ta­ło­wych, docho­dzą do obro­tów prze­wyż­sza­ją­cych budżety wielu państw. Kilka poniż­szych danych brzmi zatrwa­ża­jąco. Otóż według sza­cun­ków ONZ na świe­cie funk­cjo­nuje ponad 60 tys. ponadna­ro­do­wych kor­po­ra­cji. Rolę podobną do pań­stwa odgrywa już ok. 500 naj­więk­szych firm świata. 200 naj­po­tęż­niej­szych przed­się­biorstw wytwa­rza 1/4 pro­duktu świa­to­wego brutto. Od lat 90 prze­ciętne dochody kor­po­ra­cji zwięk­szyły się o ponad 100 %, nato­miast państw - zale­d­wie o kilka pro­cent. [13]

Śro­do­wi­ska eko­no­miczne zgru­po­wane w mię­dzy­na­ro­do­wych kor­po­ra­cjach nie sta­wiają sobie jed­nak żad­nych dłu­go­okre­so­wych, roz­bu­do­wa­nych celów, tylko cele doraźne zwią­zane z dostę­pem do kapi­tału i utrzy­ma­niem go w wąskim gro­nie elity finan­so­wej. A nawet gdyby takie cele sobie sta­wiały to i tak spa­li­łyby one na panewce, gdyż glo­balne inte­rak­cje rzą­dzą się zbyt skom­pli­ko­wa­nymi pra­wami, aby można było nimi świa­do­mie ste­ro­wać. Sto­su­jąc kry­te­rium przed­sta­wione na początku, można współ­cze­sne „elity kapi­ta­łowe” uznać za sku­tek glo­ba­li­za­cji, a nie jej przy­czynę. Są one takim samym skut­kiem ubocz­nym glo­ba­li­za­cji, jak sze­ro­kie rze­sze bied­nych i bez­ro­bot­nych (któ­rych nie­szczę­sny los opi­szę niżej), tyle tylko, że w prze­ci­wień­stwie do tych ostat­nich, są one skut­kiem pozy­tyw­nym. Glo­ba­li­za­cja - niczym ślepy traf - jed­nych karze, a dru­gich nagra­dza. Sieć – jak twier­dzi suge­styw­nie Manuel Castells - jed­nych „całuje”, a innych „zabija”.[14] Para­fra­zu­jąc znane stwier­dze­nie Nie­tz­schego, można powie­dzieć: tych, któ­rych glo­ba­li­za­cja „nie zabija”, tych wzmacnia.

Świa­towa finan­sjera, kon­cerny i grupy kapi­ta­łowe żerują zatem na glo­bal­nym cha­osie, w myśl zasady, że w męt­nej wodzie łatwiej grube ryby łowić, wyko­rzy­stują glo­balny bała­gan i zamie­sza­nie dla reali­za­cji swo­ich par­ty­ku­lar­nych celów. Śro­do­wi­ska eko­no­miczne nie pocią­gają zatem za sznurki glo­bal­nej poli­tyki, bo taka po pro­stu nie ist­nieje. Okręt któ­rym pły­niemy pozba­wiony jest ster­nika. Dry­fu­jemy bez żad­nego celu w nie­zna­nym kierunku.

 Biedni i bogaci

 Roz­pro­sze­nie daw­nego porządku jest odpo­wie­dzialne za zwięk­sze­nie nie­rów­no­ści spo­łecz­nych pomię­dzy bied­nymi i boga­tymi gru­pami państw. Ujmu­jąc rzecz skró­towo – pogłę­bia­nie się tych dys­pro­por­cji jest kon­se­kwen­cją kry­zysu współ­cze­snej insty­tu­cji pań­stwa i jego apa­ratu legi­sla­cyj­nego. Poli­tyka pań­stwowa (np. ta spod znaku Key­nesa – inter­wen­cjo­nizm, redy­stry­bu­cja docho­dów itp.) wyka­zuje bowiem nie­ade­kwat­ność w roz­wią­zy­wa­niu współ­cze­snych pro­ble­mów glo­bal­nej gospodarki.

W tej sytu­acji do głosu docho­dzi sama natura pro­cesu glo­ba­li­za­cji, natura którą już cha­rak­te­ry­zo­wa­li­śmy. Aby zro­zu­mieć jej wpływ na pro­ces zwięk­sza­nia ubó­stwa (czy też powięk­sza­nia grona „ludzi-odrzutów” by zasto­so­wać ter­min Bau­mana) przyj­rzyjmy się raz jesz­cze kon­se­kwen­cjom rewo­lu­cji tech­no­lo­gicz­nej. Jak pisa­li­śmy, rewo­lu­cja ta dopro­wa­dziła do „zwy­cię­stwa myśli na mate­rią” – wyeman­cy­po­wała ludz­kie żądze i instynkty uwal­nia­jąc je z wię­zów i oko­wów dotych­czas narzu­ca­nych przez apa­rat pań­stwa. W efek­cie ota­cza­jący nas świat w coraz więk­szym stop­niu upo­dab­nia się do stanu pier­wot­nego, w któ­rym ist­nie­nie dra­stycz­nych dys­pro­por­cji było sprawą zupeł­nie oczy­wi­stą, a sto­so­wa­nie prze­bie­głych i pod­stęp­nych metod przy­no­siło nama­calne korzy­ści. Podob­nie w gospo­darce opar­tej na inno­wa­cjach i wyso­kich tech­no­lo­giach liczy się szyb­kość i prze­bie­głość, bowiem tylko one gwa­ran­tują wyko­rzy­sta­nie wszyst­kich pro­fi­tów wyni­ka­ją­cych z efektu pierw­szeń­stwa. Rzą­dzi tu zasada, że zwy­cięzca bie­rze wszystko. Tech­no­lo­gie bar­dzo szybko się sta­rzeją; zużyte i wyko­rzy­stane przez obszary cen­tralne, mogą być następ­nie zasto­so­wane już wyłącz­nie w obsza­rach pery­fe­ryj­nych, które zmu­szane są do moder­ni­za­cji swo­ich zaco­fa­nych gospo­da­rek na modłę państw boga­tych. W ten spo­sób two­rzą się zależ­no­ści typu neo­ko­lo­nial­nego. Obszary cen­tralne potrze­bują taniej siły robo­czej, zaso­bów surow­co­wych ulo­ko­wa­nych w pery­fe­ryj­nych obsza­rach świata oraz ryn­ków zbytu dla swo­ich pro­duk­tów. W zamian obszary pery­fe­ryjne naby­wają od spo­łe­czeństw roz­wi­nię­tych prze­sta­rzałe technologie.

Zwy­cięzcy two­rzą bogatą kastę i zazdro­śnie strzegą swo­jego stanu posia­da­nia. Wpływy tej kasty powięk­sza także rewo­lu­cja doko­nu­jąca się na rynku pracy. Zgod­nie z tezami Jere­miego Rif­f­kina wie­dzie ona do kur­cze­nia się zaso­bów siły robo­czej na świe­cie, co z kolei jest natu­ralną kon­se­kwen­cją postępu tech­no­lo­gicz­nego, który ludz­kie mię­śnie zastę­puje inte­li­gent­nymi maszynami.[15]  Współ­cze­sne firmy bar­dziej inte­re­suje „obni­ża­nie kosz­tów pracy i odzie­ra­nie z akty­wów (asset-stripping) niż two­rze­nie nowych miejsc pracy i nowych aktywów”.[16]  Muszą sto­so­wać taką stra­te­gię, aby prze­trwać na rynku. Sytu­acja ta powo­duje poczu­cie uci­sku i nie­spra­wie­dli­wo­ści u prze­gra­nych. Uczu­cie to potę­guje tra­gizm sytu­acji i prze­czu­wane prze­świad­cze­nie o nie­moż­no­ści odwró­ce­nia ist­nie­ją­cego biegu rze­czy. W przy­padku gdy przy­czyny bogac­twa i ubó­stwa uwa­run­ko­wane są kul­tu­rowo, trudno jest bowiem cokol­wiek zmie­nić. Nawet refor­ma­to­rzy spo­łeczni w swych szla­chet­nych inten­cjach wpa­dają w pułapkę „błęd­nego koła”. Naturę tej zależ­no­ści dosko­nale uchwy­cił Zyg­munt Bau­man w swo­jej nie­zwy­kle prze­ni­kli­wej ana­li­zie zaty­tu­ło­wa­nej Życie na prze­miał. Ludzie prze­grani w nowej gospo­darce zyskują u niego wdzięczne miano „odrzu­tów”, ludzi zbęd­nych, „ludzi na prze­miał”. To istoty, które nie tylko stra­ciły pod­stawy do podźwi­gnię­cia się z kry­zysu mate­rial­nego, gdyż wypa­dły z pędzą­cego pociągu albo po pro­stu nie dostały już bile­tów na podróż. Znacz­nie gor­sze jest to, że bau­ma­now­scy „ludzie na prze­miał” prze­cho­dzą kry­zys nadziei i poczu­cia wła­snej god­no­ści. Ludziom tym nie sprzyja już szczę­ście, a dzięki „pechowi” ska­zani są na spo­łeczny ostra­cyzm. Podob­nie jak sta­ro­żytni homo sacer (osoby wyklu­czone) są isto­tami nie tylko pozba­wio­nymi praw publicz­nych, ale i tymi, od któ­rych odsu­nęli się bogo­wie.  „Co naj­waż­niej­sze” – pisze Bau­man – „czu­jemy dziś na ogół, że prze­jęte z prze­szło­ści spraw­dzone lekar­stwa prze­stały już dzia­łać. Bez względu na naszą bie­głość w sztuce zaże­gny­wa­nia kry­zy­sów, nie wiemy tak na prawdę, jak radzić sobie z obec­nymi pro­ble­mami. Nie­wy­klu­czone, że brak nam nawet narzę­dzi, by móc sen­sow­nie myśleć o spo­so­bach kura­cji”. [17] W eseju „Uto­pia bez toposu” ten sam autor pisze z kolei, iż: „płynna nowo­cze­sność ode­brała przy­szło­ści kre­dyt zaufa­nia. Miarą upływu czasu już nie jest dziś przej­ście od gor­szego do lep­szego, ale prze­mi­ja­nie, umy­ka­nie szans na poprawę… ” [18]

To w takich prze­słan­kach należy doszu­ki­wać się wzro­stu nastro­jów rewo­lu­cyj­nych na całym świe­cie prze­bie­ga­ją­cych wzdłuż osi Północ-Południe a wzmac­nia­nych jesz­cze pod­ło­żem reli­gij­nym. Świa­towy ter­ro­ryzm jest prze­cież obja­wem despe­ra­cji i potwier­dza wyczer­py­wa­nie się wcze­śniej­szych spo­so­bów roz­wią­zy­wa­nia współ­cze­snych pro­ble­mów. Potwier­dza on w isto­cie triumf kul­tury zachod­niej, któ­rej sprzyja szczę­ście, nad pecho­wymi kul­tu­rami niezachodnimi.

Powy­żej przed­sta­wi­li­śmy naturę glo­ba­li­za­cji inter­pre­to­wa­nej przez pry­zmat pro­ce­sów cha­otycz­nych i nie­prze­wi­dy­wal­nych; naszki­co­wa­li­śmy także jej spo­łeczne, gospo­dar­cze, kul­tu­rowe i poli­tyczne skutki. Ana­liza wyka­zała kry­zys współ­cze­snej insty­tu­cji pań­stwa i wła­dzy, które legły pod napo­rem potęż­nych mega­tren­dów świa­to­wej gospo­darki. Podą­ża­jąc za logiką naszki­co­wa­nych tren­dów trudno zresztą odna­leźć jaką­kol­wiek kon­struk­tywną odpo­wiedź, która wska­zy­wa­łaby na reme­dium naszych uciąż­li­wych bolą­czek. Zgod­nie z deter­mi­ni­styczną teo­rią cha­osu glo­balne pro­cesy stają się bowiem coraz bar­dziej nie­uchwytne i nie­zro­zu­miałe. Niczym „czarna dziura”, która w spo­sób nie­uchronny wchła­nia wszystko co znaj­duje się dookoła niej, niczym wirus który infe­kuje – powięk­sza się ich zakres oddzia­ły­wa­nia, a skła­da­jąca się z „efek­tów ubocz­nych” „szara strefa” prze­staje już być mar­gi­ne­sem naszych dzia­łań, lecz staje się ich siłą napę­dową, która w mgnie­niu oka jest w sta­nie znisz­czyć spo­łe­czeń­stwo i doro­bek wielu poko­leń. Czy z tego cha­osu podob­nie jak z cha­osu w mito­lo­gii grec­kiej może się wyło­nić ład i porządek?

Wydaje się, iż roz­wią­za­nie gor­dyj­skiego węzła tkwi w zastą­pie­niu glo­bal­nego bała­ganu glo­balną poli­tyką. Nowa glo­balna poli­tyka w nie­wielu jed­nak aspek­tach przy­po­mi­nać będzie starą poli­tykę, która była nie­od­łączną domeną państw naro­do­wych. Nowe aspi­ra­cje poli­tyczne muszą mieć zasięg świa­towy, aby spro­stały nowym zada­niom, muszą się odwo­ły­wać do rywa­li­za­cji o wpływy na świe­cie, a nie na obsza­rze wyod­ręb­nio­nego i zamknię­tego terytorium.

Aspi­ra­cje nowej wła­dzy winny wykra­czać ponad płyt­kie stra­te­gie współ­cze­snych elit finan­so­wych, któ­rych dzia­ła­nia, choć wywo­łują dale­ko­siężne skutki spo­łeczne i gospo­dar­cze, to na wywo­ły­wa­nie takich skut­ków nie są obli­czone i nie są do nich przy­go­to­wane. Poli­tycy nie powinni się zacho­wy­wać ase­ku­rancko. Współ­cze­sny poli­tyk boi się odpo­wie­dzial­no­ści z uwagi na posze­rza­jący się zasięg oddzia­ły­wa­nia roz­ma­itych afer nie chce być wcią­gnięty w ich wir. Jest to jed­nak droga do nikąd. Świa­towa poli­tyka powinna prze­war­to­ścio­wać cha­otyczne rela­cje sie­ciowe, które sty­mu­lują jedy­nie biu­ro­kra­tyczny bała­gan, i w miej­sce wielu kon­ku­ren­cyj­nych (zarówno w ukła­dzie wer­ty­kal­nym, jak i hory­zon­tal­nym) ośrod­ków decy­zyj­nych sta­rać się wpro­wa­dzić porzą­dek jed­no­lity i przej­rzy­sty. Reformy wyma­gają zwłasz­cza nie­ja­sne i zbiu­ro­kra­ty­zo­wane kręgi decy­zyjne Unii Euro­pej­skiej, które są cał­ko­wi­cie nie­sku­teczne na grun­cie roz­wią­zy­wana real­nych pro­ble­mów gospo­dar­czych i spo­łecz­nych. Tu potrzeba suwe­ren­nej i sil­nej wła­dzy. Wła­dze winny wycią­gnąć wszyst­kie wnio­ski wyni­ka­jące z doko­nu­ją­cej się dewa­lu­acji więzi tery­to­rial­nych – winny być eks­te­ry­to­rialne, płynne, nie­ogra­ni­czone i ogólnoświatowe.

Pewne ten­den­cje zacho­dzące na świe­cie przy­bli­żają nas zresztą do tego kie­runku. Osiowy cha­rak­ter wyda­rzeń utoż­sa­mia­nych z 11 wrze­śnia 2001 r. wymu­sił w tym wzglę­dzie pewne dość istotne prze­miany, któ­rych kon­se­kwen­cją powoli staje się dwu­bie­gu­nowy układ sił  poli­tycz­nych na świe­cie. Przyj­mu­jąc, że chaos jest próż­nią, musimy pamię­tać, iż natura nie znosi próżni i wcze­śniej czy póź­niej ją uni­ce­stwia. Z sytu­acją próżni mie­li­śmy do czy­nie­nia od 1989 roku do 11 wrze­śnia 2001. Tylko w tym okre­sie speł­niały się post­hi­sto­ryczne pro­roc­twa Fran­cisa Fukuy­amy. Póź­niej już wkro­czył na scenę Samuel Hun­ting­ton, wraz z jego kon­cep­cją zde­rze­nia cywilizacji.

Pro­ces prze­gru­po­wa­nia sił spo­łecz­nych na świe­cie możemy także wyja­śnić za pomocą mecha­ni­zmów psy­cho­lo­gicz­nych. Im bar­dziej wycho­dzi na jaw, że współ­cze­sne pro­cesy mają cha­rak­ter przy­pad­kowy i żywio­łowy (że nie stoi za nimi żadna okre­ślona siła) – tym bar­dziej zwięk­sza się poczu­cie pustki w spo­łe­czeń­stwie. Stan ten można też wyra­zić jako ale­go­rię „tęsk­noty za wro­giem”. Współ­cze­sne spo­łe­czeń­stwo, cier­piąc na tak silne scho­rze­nie - któ­rego prze­ja­wem jest rosnąca pau­pe­ry­za­cja, poczu­cie bez­na­dziei itp. - koniecz­nie pra­gnie odna­leźć „kozła ofiar­nego”, który mógłby sku­piać na sobie odpo­wie­dzial­ność za zło tego świata. W poczu­ciu ubo­gich państw muzuł­mań­skich oraz pokrzyw­dzo­nych grup spo­łecz­nych odpo­wie­dzial­ność pono­szą pań­stwa bogate – głów­nie Stany Zjednoczone.

Zakoń­cze­nie

Postrze­ga­nie glo­ba­li­za­cji w kate­go­riach wzro­stu zna­cze­nia świa­to­wej poli­tyki - co jest domeną śro­do­wi­ska „anty­glo­ba­li­stycz­nego” - jest błę­dem. Śro­do­wi­ska „anty­glo­ba­li­styczne” reali­zują zatem swoją stra­te­gię na pod­sta­wie błęd­nie przy­ję­tych zało­żeń teo­re­tycz­nych. Kon­cep­cja ta skłonna jest postrze­gać wła­dzę jako złą ze swo­jej natury, jako przy­czynę uci­sku i nie­spra­wie­dli­wo­ści. Z dru­giej jed­nak strony śro­do­wi­ska „anty­glo­ba­li­styczne” same stają się czę­ścią i przed­mio­tem nowej świa­to­wej poli­tyki, która, pomimo opi­sa­nych tren­dów, powoli zaczyna zdo­by­wać swoje wpływy. Poli­tyka ta prze­biega wokół podziału dycho­to­micz­nego świata: Północ-Południe. Glo­balne trendy roz­wo­jowe, choć napę­dzane są przez prze­słanki żywio­łowe i cha­otyczne, wiodą lub mogą wieść, do ponow­nego upo­li­tycz­nie­nia dys­kursu, w któ­rym osią podziału będzie wła­śnie pod­łoże cywi­li­za­cyjne. W tym sen­sie roz­bu­dza­nie świa­do­mo­ści pokrzyw­dzo­nych grup spo­łecz­nych przez – kie­ru­jący się błęd­nymi teo­riami - ruch „anty­glo­ba­li­styczny”, może pro­wa­dzić do pozy­tyw­nych kon­se­kwen­cji, czyli do wzro­stu świa­do­mo­ści i akty­wi­za­cji spo­łecz­nej w imię okre­ślo­nych celów poli­tycz­nych. Akty­wi­za­cja ta oparta będzie na bar­dzo sil­nym spo­iwie - poczu­ciu krzywdy. Zapie­kły wróg anty­glo­ba­li­stów tj. świa­towy kapi­tał i wielka finan­sjera przyj­mie postać wroga poli­tycz­nego (w rozu­mie­niu Carla Schmitta). „Wróg”  będzie tu posia­dał kon­kretne cechy oso­bowe, a nie będzie jedy­nie – jak w przy­padku glo­bal­nej sieci – „bez­kształtną masą”.

Skoro jed­nak roz­ma­wiamy o praktyczno-politycznej stro­nie pro­blemu (i dobrze, bowiem celem filo­zo­fii nie powinno być jedy­nie opi­sy­wa­nie świata, lecz jego zmiana na lep­sze) nie unik­niemy odpo­wie­dzi na pyta­nie o zna­cze­niu prak­tycz­nym. Pyta­nie to będzie brzmieć: Po któ­rej stro­nie opi­sa­nego sporu stoimy?

W odpo­wie­dzi na nie „anty­glo­ba­li­ści” umiej­sca­wiają się oczy­wi­ście po stro­nie bied­nego i pokrzyw­dzo­nego Połu­dnia, czyli, według ter­mi­no­lo­gii  B. Bar­bera, po stro­nie „Dżi­hadu”. Wybór ten w moim głę­bo­kim prze­ko­na­niu nie jest jed­nak słuszny – gdyż jest sprzeczny z naszym dzie­dzic­twem cywi­li­za­cyj­nym. Cokol­wiek byśmy złego nie powie­dzieli o współ­cze­snej cywi­li­za­cji Myszki Miki i Coca Coli, musimy pamię­tać, iż jest ona póź­nym wnu­kiem cywi­li­za­cji łaciń­skiej. Musimy też pamię­tać, iż doko­nu­jący się pro­ces roz­kładu posiada swoje przy­czyny wła­śnie w tren­dach glo­bal­nych. Zastą­pie­nie glo­ba­li­za­cji ogól­no­świa­tową poli­tyką stwa­rza nadzieje na pewne upo­rząd­ko­wa­nie bała­ganu, i tym samym na przy­wró­ce­nie życia zapo­mnia­nym już war­to­ściom zachod­niego świata. Gdy reguły gry ustala glo­ba­li­za­cja, wszystko staje się moż­liwe – nawet zmiana na lepsze.

Post Scrip­tum

Okładka jed­nej z waż­niej­szych ksią­żek współ­cze­snego „papieża anty­glo­ba­li­stów”  Noama Chomsky’ego: Rok 501. Pod­bój trwa została opa­trzona bar­dzo suge­stywną ryciną. Oto żaglowce i galery (z epoki Krzysz­tofa Kolumba) docie­rają w 501 roku pod­bo­jów (czyli w 1993 roku, kiedy była pisana książka i kiedy to przy­pa­dała 500-letnia rocz­nica odkry­cia Ame­ryki) do nowych lądów i ziem, kon­ty­nu­ując swoją misję zdo­by­wa­nia wpły­wów i wła­dzy na świe­cie. Oczy­wi­ście metody się zmie­niają. Miej­sce daw­nej kolo­ni­za­cji i eks­ter­mi­na­cji Azte­ków i Majów (inspi­ro­wa­nej m.in. przez „nie­ludz­kich chrze­ści­jań­skich” kon­kwi­sta­do­rów) zaj­muje teraz pod­bój w celach huma­ni­tar­nych, mający na celu wyzwa­la­nie pod­bi­tych spo­łecz­no­ści od ich krwa­wych tyra­nów i przy­no­sze­nie im pokoju, spra­wie­dli­wo­ści, dobro­bytu i jedy­nie słusz­nego ame­ri­can way of life. W rze­czy­wi­sto­ści jed­nak nie­wiele się przez te 500 lat zmie­niło. Cele pod­bo­jów – zdaje się krzy­czeć zgod­nie chór „anty­glo­ba­li­stów” – pozo­stają te same: żądza pano­wa­nia nad świa­tem, zdo­by­wa­nie zaso­bów gospo­dar­czych itp.!

Nie wiem czy jest to prawdą. Raczej w to wąt­pię. Oba­wiam się, że sze­rzący się wirus cha­osu dość sku­tecz­nie już neu­tra­li­zuje aspi­ra­cje wła­dzy do jakich­kol­wiek śmiel­szych poczy­nań. Gdyby jed­nak było tak jak chcą to widzieć „anty­glo­ba­li­ści” i jak przed­sta­wia to okładka książki Chomsky’ego, to sytu­ację taką nale­ża­łoby jedy­nie pobło­go­sła­wić. Dopóki rze­czy­wi­ście ist­nieć będą skłon­no­ści i pre­fe­ren­cje sil­nych państw do wysy­ła­nia swo­ich „okrę­tów” w celu zdo­by­wa­nia wpły­wów na świe­cie, dopóty będę mógł spać spokojnie.

Michał Gra­ban

1 Chaos jest zatem u mnie ter­mi­nem nega­tyw­nym, defi­niuję go nie tyle w for­mie jakie­goś kon­kret­nego sys­temu (który posiada cechy wła­sne), ile jako zaprze­cze­nie sys­temu, ładu czy porządku. Takie przed­sta­wie­nie pro­blemu upo­dab­nia naturę cha­osu do natury zła. Przy­po­mnijmy, iż według zachod­niej tra­dy­cji chrze­ści­jań­skiej „zło” nie ma cha­rak­teru ontycz­nego, lecz jest defi­nio­wane jako „brak dobra”. Podob­nie chaos ozna­cza u mnie pustkę, próż­nię, nie­po­rzą­dek, nie­ład, a także cho­robę lub wirus.

2 Por. A. Domo­sław­ski, Świat nie na sprze­daż. Roz­mowy o glo­ba­li­za­cji i kon­te­sta­cji, War­szawa 2002, s. 14 -15.

3 J-F Lyotard, Kon­dy­cja pono­wo­cze­sna, War­szawa 1997, s. 9.

4 Z. Bau­man, Glo­ba­li­za­cja. 1 co z tego dla ludzi wynika, War­szawa 2000, s. 18.

5 Daniel Bell, Kul­tu­rowe sprzecz­no­ści kapi­ta­li­zmu, War­szawa 1998, s. 185.

6 Z. Bau­man, Życie na prze­miał, Kra­ków. 2004, s. 52.

7 R. Pie­kar­ski - używa ter­minu „kosmos zewnętrzny”, por. Glo­ba­li­za­cja i my.   Toż­sa­mość lokalna wobec tren­dów glo­bal­nych, pr. zbiór, pod red. R. Pie­kar­skiego i M. Gra­bana„ Kra­ków 2003. s. 41.

8 A. Gid­dens, Sta­no­wie­nie spo­łe­czeń­stwa, Poznań 2003, s. 50

9 Kul­tura w cza­sach glo­ba­li­za­cji, pr. zbiór, pod red. M. Jacyno, A. Jaw­łow­skiej, M. Kemp­nego, War­szawa 2004, s. 168.

10 Ibid. s. 169.

11 Istotę prze­miany, która doko­nała się pomię­dzy cza­sami nowo­żyt­nymi a współ­cze­sno­ścią naj­le­piej oddaje ewo­lu­cja ter­minu „rynek”. W prze­szło­ści rynek był fizycz­nym miej­scem, posia­da­ją­cym swą geo­gra­ficzną loka­li­za­cję. Aktu­alne rynki mają cha­rak­ter wir­tu­alny, wystę­pują one - z geo­gra­ficz­nego punktu widze­nia - wszędzie.

12 Cyt. za: „Prze­gląd Poli­tyczny” nr 64/ 2004, s. 130,

13 „Mię­dzy­na­ro­dowy Prze­gląd Poli­tyczny”, nr 3/4 (8/9)/ 2004, s. 346.

14 M. Castells, Infor­ma­cjo­na­lizm i spo­łe­czeń­stwo sie­ciowe, „Prze­gląd Poli­tyczny” nr 64/ 2004, s. 140.

15 J. Rif­f­kin, Koniec pracy. Schy­łek siły robo­czej na świe­cie i począ­tek ery postryn­ko­wej, Wro­cław 2001, s. 145- 209.

16 Z. Bau­man, Życie ma prze­miał, op. cit. s. 22.

17 Ibid, s. 30.

18 Kul­tura w cza­sach glo­ba­li­za­cji, op. cit., s. 30.